Baśnie braci Grimm – Sześciu zawsze da sobie radę
16 grudnia 2020Żył sobie niegdyś człowiek, który wszystko potrafił. Służył on na wojnie i okazał się mężnym i walecznym, ale gdy się wojna skończyła, odprawiono go i dano mu trzy grosze na drogę.
– Poczekajcie – rzekł żołnierz – to mi się nie podoba. Znajdę ja sobie odpowiednich ludzi, a wtedy król będzie mi musiał oddać wszystkie swoje skarby.
Zagniewany ruszył przez las i ujrzał tam człowieka, który wyrwał z ziemi sześć drzew, jakby to były słomki. Rzekł więc do niego:
– Czy chcesz zostać moim sługą i pójść ze mną?
– Dobrze – odparł człowiek – ale najpierw zaniosę matce tę wiązkę drewna.
Po czym chwycił jedno z drzew, owinął nim pięć pozostałych jak powrósłem, zarzucił sobie wiązkę na ramię i odszedł. Po chwili wrócił i ruszył w świat ze swym panem, który rzekł:
– My dwaj zawsze sobie radę damy.
Po pewnym czasie ujrzeli myśliwego, który klęczał na ziemi i celował gdzieś z fuzji. Żołnierz zapytał:
– Do kogo strzelasz, myśliwcze?
Ten zaś odparł:
– O dwie mile stąd, na gałęzi dębu siedzi mucha. Chcę jej wystrzelić lewe oko.
– O, chodź ze mną – rzekł żołnierz – my trzej zawsze sobie radę damy.
Myśliwy chętnie zgodził się na to i wszyscy trzej ruszyli dalej.
Idą, idą, aż tu patrzą – stoi siedem wiatraków i kręcą się same, choć wiatru nie ma, i liście na drzewach nawet nie drgną. Żołnierz zdziwił się:
– Cóż porusza te młyny? Przecież wiatru ani śladu!
Ale gdy uszli jeszcze dwie mile, ujrzeli na drzewie człowieka, który zatkał sobie jedną dziurkę od nosa i dmuchał drugą.
– Cóż ty tam robisz, człowieku?
– O dwie mile stąd stoi siedem wiatraków, dmucham więc, aby się poruszały.
– Chodź ze mną – rzekł żołnierz – my czterej zawsze sobie radę damy!
Dmuchacz zgodził się i poszedł z nimi.
Po pewnym czasie ujrzeli człowieka, który stał na jednej nodze, a drugą odczepił sobie i położył obok na trawie.
– Toś się dobrze urządził! – rzekł żołnierz.
A człowiek na to:
– Jestem szybkobiegaczem i odjąłem sobie nogę, żeby nie biec zbyt szybko, kiedy bowiem biegnę na dwóch nogach, szybszy jestem od ptaka.
– Chodź więc ze mną – rzekł żołnierz – my pięciu zawsze sobie radę damy.
Szybkobiegacz zgodził się chętnie, a po pewnym czasie spotkali człowieka, który zsunął sobie czapeczkę na ucho. Żołnierz rzekł doń:
– Włóż czapkę prosto, bo wyglądasz jak błazen.
– Nie mogę – odparł człowiek – gdybym włożył czapeczkę prosto, nastąpiłby taki mróz, że ptaki pomarzłyby na niebie i pospadały martwe na ziemię.
– Chodź więc ze mną – rzekł żołnierz – my sześciu zawsze sobie radę damy!
Poszli więc razem dalej, aż trafili do pewnego miasta, gdzie król ogłosił, że kto zwycięży córkę jego w wyścigu, zostanie jej małżonkiem; ale gdyby został zwyciężony, będzie musiał oddać głowę pod topór.
Żołnierz zgłosił się do króla i rzekł:
– Czy mogę kazać biegać za mnie jednemu z mych sług?
– Owszem – odparł król – ale w takim razie musisz i jego życie dać w zakład, tak że w razie przegranej obaj oddacie głowy.
Żołnierz zgodził się, zawołał szybkobiegacza, kazał mu przyczepić drugą nogę i rzekł doń:
– No, pędź dobrze, abyśmy zwyciężyli!
Umówiono się, że ten zostaje zwycięzcą, kto pierwszy przyniesie kubek wody z odległego źródła. Dano więc po dzbanku szybkobiegaczowi i królewnie i oboje poczęli biec jednocześnie. Zanim jednak królewna ubiegła kilka kroków, szybkobiegacza nie było już widać. Szybko dotarł on do źródła, zaczerpnął wody i zawrócił. Ale po drodze uczuł zmęczenie, postawił więc dzbanek na ziemi, położył sobie znaleziony czerep koński, aby mu się twardo spało i aby się prędko obudził. Tymczasem królewna, która jak na zwykłego człowieka biegała bardzo szybko, dotarła także do źródła i popędziła z powrotem z pełnym dzbankiem. A gdy ujrzała szybkobiegacza, leżącego na ziemi i śpiącego, ucieszyła się i rzekła:
– Wróg sam wpadł mi w ręce!
Wylała mu wodę z dzbanka i pobiegła dalej. Wszystko byłoby więc stracone, gdyby nie strzelec, który stał na wieży zamkowej i widział wszystko swymi dalekowidzącymi oczyma.
– Królewna nie zdoła nas pokonać – rzekł, szybko chwycił fuzję, wycelował i strzelił tak trafnie, że nie zraniwszy szybkobiegacza, wytrącił mu czerep koński spod głowy. Zbudził szybkobiegacza, zerwał się na nogi i ujrzał, że dzbanek jego jest próżny. Ale nie tracąc otuchy, pobiegł jeszcze raz do źródła, zaczerpnął wody i jeszcze o minutę wcześniej powrócił niż królewna.
– Teraz – rzekł – to naprawdę wyciągałem nogi. Wpierw to była zabawka.
Ale król i królewna nieradzi byli, że zwykły wysłużony żołnierz ma zostać mężem królewny. Poczęli się więc naradzać, jak się go pozbyć, król zaś rzekł:
– Znalazłem sposób, możesz być spokojna.
I rzekł do sześciu towarzyszów:
– Zwyciężyliście, wyprawię więc dla was ucztę!
I zaprowadził ich do komnaty, która miała podłogę, ściany i drzwi z żelaza, a okna były zamknięte na żelazne sztaby. W komnacie tej zastawiony był wspaniały stół, a król rzekł:
– Drodzy goście, jedzcie, pijcie i weselcie się!
Kiedy zaś żołnierz wszedł ze swymi sługami do komnaty, kazał król zamknąć żelazne drzwi i polecił kucharzowi rozpalić pod podłogą wielki ogień, aż żelazo rozgrzało się do czerwoności. Sześciu towarzyszom zaczynało być ciepło, coraz bardziej gorąco, coraz goręcej. Początkowo myśleli, że to od jedzenia, gdy jednak żar stał się już nieznośny, skoczyli do drzwi i okien, ale ujrzeli, że są zamknięcie, i zrozumieli zły zamiar króla, który chciał ich udusić.
– Nie uda mu się to – rzekł jednak człowiek w czapce – za chwilę będzie tu taki mróz, że gorąco ucieknie ze wstydem!
I włożył swą czapeczkę prosto, a w tej chwili zapanowało takie zimno, że potrawy poczęły zamarzać na półmiskach.
Po kilku godzinach, gdy król sądził już, że sześciu zuchów upiekło się dawno, kazał otworzyć drzwi i sam przyszedł ich obejrzeć. Jakże się jednak zdziwił, gdy ujrzał ich zdrowych i wesołych i gdy mu jeszcze rzekli, iż radzi są, że mogą wyjść rozgrzać się trochę, bo w pokoju jest tak zimno, że potrawy pomarzły na półmiskach. Król rozgniewany zawołał kucharza i zapytał, dlaczego nie spełnił jego rozkazu. Ale kucharz pokazał mu olbrzymi ogień, który ciągle jeszcze palił się pod podłogą komnaty. Wówczas pomyślał król, że w ten sposób sześciu przyjaciół nie pokona. Wymyślił więc nowy fortel, by się ich pozbyć.
Zawołał żołnierza i rzekł:
– Dam ci złota, ile zapragniesz, ale wyrzeknij się mojej córki.
– Dobrze – odparł żołnierz – wyrzeknę się jej, jeśli dostanę tyle złota, ile uniesie mój sługa.
Król zgodził się chętnie, a żołnierz rzekł:
– Przyjdę po złoto za dwa tygodnie!
Potem zawołał wszystkich krawców z całego państwa i kazał im uszyć przez dwa tygodnie olbrzymi wór. Gdy wór był już gotów, olbrzym, który wyrywał drzewa, musiał wziąć go na plecy i iść do króla po złoto. Król spojrzał nań i zawołał:
– Co to za siłacz, który dźwiga tyle płótna? – i pomyślał przy tym: – Ileż on złota zabierze!
Po czym kazał przynieść tonę złota, którą dźwigać musiało szesnastu najsilniejszych ludzi, ale olbrzym wrzucił złoto do wora jak piórko i rzekł:
– Przynieście od razu więcej, bo to nawet dna mi nie przykryło.
Musiał więc król posyłać stopniowo po cały swój skarb, ale wór nie napełnił się nawet do połowy, olbrzym zaś wołał ciągle:
– Dawajcie jeszcze, te okruchy nie napełnią mi worka!
Zjechało się więc z całego państwa siedem tysięcy wozów ze złotem, a olbrzym wrzucił je do worka razem z zaprzężonymi do nich wołami, mówiąc:
– Szkoda czasu, byle prędzej worek zapełnić.
Ale wór ciągle jeszcze nie był pełny, a w całym królestwie nie było już ani odrobiny złota. Rzekł więc olbrzym:
– No dość, muszę pusty worek zabrać!
Związał worek, zarzucił go na plecy i poszedł razem z towarzyszami.
Tymczasem królowi żal się zrobiło złota, gdy ujrzał, jak jeden człowiek wynosi majątek całego królestwa, posłał więc dwa pułki konnicy, aby dogoniły sześciu towarzyszów i odebrały siłaczowi wór. Jeźdźcy dogonili naszych zuchów i zawołali:
– Jesteście więźniami, oddajcie złoto, bo was wystrzelamy!
– Co? – zawołał dmuchacz – prędzej wy wylecicie w powietrze!
I przesłoniwszy sobie jedną dziurkę od nosa, dmuchnął drugą tak silnie, że całe wojsko rozsypało się na wszystkie strony i pofrunęło nad górami. Jeden tylko sierżant począł prosić o łaskę, wołając, że ma dziewięć ran i jest walecznym żołnierzem, nie zasłużył więc na taką hańbę. Dmuchacz zatem zwolnił nieco i sierżant spadł zdrów i cały na ziemię. Dmuchacz zaś rzekł doń:
– Idź do króla i poproś go, aby nam przysłał jeszcze trochę wojska. Chętnie wyrzucę je w powietrze.
Gdy się król o tym dowiedział, rzekł:
– Z tymi zuchami nie dam sobie rady!
A sześciu towarzyszów powróciło do domu, podzielili się skarbami i żyli długo i szczęśliwie.