Hans Christian Andersen – Syrena
17 listopada 2020Daleko stąd, na pełnem morzu woda jest błękitna, jak najpiękniejsze bławatki i tak przejrzysta, jak najczystsze szkło, ale głębi, jaka się tam rozpościera, nie zmierzyłaby żadna kotwiczna lina; trzebaby chyba wiele wież kościelnych ustawić jedne na drugich, aby sobie podobną głębię wyobrazić. Tam to właśnie mieszka lud morski.
Nie należy jednak przypuszczać, że na dnie leży szczery bieluteńki piasek; jak z ziemi, wyrastają z dna wody, najdziwniejsze jakby drzewa i rośliny, tak giętkie i wijące się, że przy najlżejszym podwodnym prądzie poruszają się, jak żywe stworzenia. Między ich gałęźmi przemykają się najprzeróżniejsze ryby małe i duże, zupełnie taksamo, jak ptaki w powietrzu.
Na najgłębszem miejscu stoi tam zamek króla mórz; ma on koralowe mury a wysokie, ostrołukowe okna z przeczystego bursztynu, dach zaś składa się z samych żywych muszel, które od prądu wody otwierają się i zamykają. Taki dach wygląda wspaniale, bo w muszlach spoczywają lśniące perły, z których każda mogłaby być na ziemi ozdobą, godną królewskiej korony.
Zdarzyło się przed laty, że władca tych wspaniałości, król morski, owdowiał i stara jego matka zajmowała się wszystkiemi sprawami królewskiego domu. Była to mądra kobieta, dumna jedynie z tego, że jej wiek i obowiązki pozwalały ozdabiać ogon aż dwunastoma skorupkami ostryg, co było najwyższą odznaką, gdyż wszystkie inne znakomite osoby nosiły ich tylko po sześć. Matka króla mórz zasługiwała na największy szacunek choćby dlatego, że opiekowała się z jaknajczulszą miłością i bacznością maleńkiemi księżniczkami morza, swojemi wnuczkami.
Było ich sześć, prześlicznych dziewczynek, lecz najpiękniejszą była najmłodsza, o ciele różowem, jak płatek róży i oczach koloru głębin morskich; tylko że i ona tak, jak wszyscy nie miała nóżek i ciało jej zwężało się ku dołowi w wysmukły rybi ogon.
Dzieci mogły cały boży dzień bawić się w rozległych salach zamku, gdzie wszędzie ze ścian wyrastały żywe morskie kwiaty. Wielkie, bursztynowe okna rozwarte były na oścież i przez nie zapędzały się do wnętrza ryby tak, jak jaskółki, które wpadają czasem przez okna do pokoju. Ryby te podpływały do maleńkich księżniczek, pozwalały karmić się z ręki i głaskać.
Na zewnątrz zamku znajdował się wielki ogród, pełen ciemnobłękitnych i ognistych drzew, owoce ich błyszczały, jak złoto, a kwiaty jarzyły się jak płomienie przy nieustannem zginaniu się i ruchu wiotkich gałęzi. Rosły one z piaskowego dna, które było błękitne, jak płomyki siarki; nad wszystkiem zaś unosił się osobliwy, błękitnawy blask. Było tam tak, jak gdyby człowiek się unosił wysoko w powietrzu i nie widział naokoło siebie nic, prócz nieba. Gdy cisza zupełna panowała wysoko na powierzchni wody, wtedy widać było ze dna słońce. Przeglądało ono przez głębiny, niby wielki purpurowy kwiat, z którego kielicha lało się złagodzone światło.
Każda z maleńkich księżniczek miała swoje miejsce w ogrodzie, gdzie podług swojej chęci i pomysłu mogła uprawiać grządki i sadzić morskie kwiaty. Jedna więc nadała swej grządce kształt wieloryba: ciało jego składało się z ciemnych porostów wodnych, a z głowy wyrastały dwie wspaniałe błękitne, chwiejne rośliny, piętrzące się, jak strumienie wody nad prawdziwem zwierzęciem. Grządka innej znów miała kształt pięknej syreny. Tylko najmłodsza uczyniła swoją okrąglutką, na kształt słońca, a kwiaty, które ją pokrywały, lśniły tak purpurowo, jak ono.
Najmłodsza księżniczka znacznie odróżniała się od pozostałych sióstr. Było to ciche, zamyślone dziecko i podczas kiedy inne stroiły się w najprzeróżniejsze rzeczy, znalezione w zatopionych okrętach, ona prócz purpurowych kwiatów, przypominających wysokie słońce, miała tylko piękny posąg, wyobrażający ślicznego młodzieńca. Posąg wykuty był z śnieżnego marmuru i niegdyś zatonął razem z wiozącym go statkiem, teraz był jej własnością i dziewczynka zasadziła przy nim różową, morską, płaczącą wierzbę. Drzewo rosło wspaniałe. Drżące jego gałęzie zwieszały się aż do piaszczystego dna, poruszając się ciągle razem z odbitym fioletowym cieniem.
Za największą przyjemność uważała najmłodsza księżniczka słuchanie opowiadań o ludzkim świecie. Babka musiała jej wszyściutko opowiadać, co tylko wiedziała, o miastach, okrętach, dziwnych zwierzętach i ludziach. Najwięcej jednak zachwycało ją to, że kwiaty ziemi pachną, lasy są zielone, a rybki, które tam między gałęźmi przelatują, śpiewają tak, że możnaby je było słuchać całemi godzinami. Ma się rozumieć, że babka mówiła w ten sposób o ptakach, gdyż inaczej nie mogłyby ich sobie wyobrazić jej maleńkie wnuczki, które jeszcze nigdy prawdziwych ptaków nie widziały.
Z chwilą, gdy skończysz piętnaście lat, będzie ci wolno wypływać na powierzchnię, siadywać na rafach przy blasku księżyca i oglądać przepływające wielkie okręty. Lasy i miasta też wtedy poznasz z daleka — kończyła babka swe opowiadania.
Następnego roku jedna z sióstr skończyła piętnaście lat, lecz była to najstarsza, i najmłodsza księżniczka pomyślała ze smutkiem, że jeszcze całe pięć lat będzie musiała oczekiwać swej kolei.
Wszystkie księżniczki były ciekawe tego, co poraz pierwszy na powierzchni ujrzą i jedna po drugiej obiecywały dzielić się po powrocie pierwszemi wrażeniami, lecz najbardziej stęsknioną była najmłodsza, z natury cicha i zamyślona, której tyle jeszcze lat czekania pozostało. Niekiedy stawała ona nocą w rozwartem oknie pałacu i wpatrywała się w ciemno-modre tonie wody, którą ryby cicho zamącały szybkiemi poruszeniami; widziała wtedy księżyc i gwiazdy; przez wodę przeglądały one powiększone i zupełnie białe. Od czasu do czasu tylko między niemi a patrzącą księżniczką, przesuwał się duży cień, niby ciemny obłok; był to albo przepływający górą wieloryb, albo okręt, napełniony ludźmi. Ale ludziom tym ani przez myśl nie przemknęło, że piękna księżniczka morza tęskni głęboko na dnie wody i wyciąga napróżno białe ręce za oddalającym się sterem statku.
Pewnego dnia najstarszej siostrze dozwolono wypłynąć na powierzchnię wody. Gdy powróciła, opowiadała niezliczone cudowne rzeczy. — Lecz co było najpiękniejsze — powtarzała — to leżenie w księżycową noc na ławicy piasku pośród spokojnego morza i przyglądanie się wielkiemu miastu, które zdaleka widać było na wybrzeżu. Światła tam błyszczały, jak setki gwiazd, słychać było dźwięki muzyki, gwar, turkot i szmer ludzki, a nad tem wszystkiem wznosiło się mnóstwo wież i wieżyczek, z których niekiedy odzywał się głos dzwonów.
Z największą ciekawością przysłuchiwała się opowiadającej najmłodsza, która wiedziała, że nieprędko jeszcze coś podobnego zobaczy. I gdy potem wieczorem stanęła w rozwartem oknie i spojrzała na ciemno-błękitną toń, wszystkie jej myśli pobiegły za tym oddalonym gwarem i szumem miejskim i aż jej się nakoniec wydało, że słyszy dźwięki dzwonów, dobiegające na dno wody.
Następnego roku znów jedna z sióstr wypłynęła na powierzchnię morza. Stało się to akurat podczas zachodu słońca. Niebo całe wyglądało jak złote, — opowiadała potem — a piękność obłoczków trudno wprost opowiedzieć. Purpurowe i fioletowo błękitne płynęły nad jej głową i nagle jak długa, biała wstęga przeleciał prędzej niż obłoki sznur dzikich łabędzi w stronę tonącego w morzu słońca. Łabędzie leciały szybko, ale słońce prędzej tonęło i wkrótce tylko odblask różowy pozostał po niem na obłokach i na zwierciadle gładkiego morza.
I znów następnego roku wypłynęła trzecia z sióstr. Ta była najśmielszą i zapuściła się aż w ujście szerokiej rzeki, wpadającej do morza. Tam ujrzała na brzegach przepiękne zielone wzgórza, pokryte dojrzałym winogradem. Zamki i różne budowle przeglądały zdala przez odstępy między gęstymi lasami. Słyszała, jak śpiewają ptaki, a słońce grzało tak mocno, że musiała się co chwila zanurzać, aby ochłodzić rozpaloną twarz. W niedużej zatoczce napotkała tam cały rój małych dzieci, biegały one nago i pluskały się w wodzie, ale gdy zechciała się pobawić, — przerażone uciekły, a małe, czarne zwierzę tak zaczęło głośno na nią z brzegu ujadać, że straciła całą odwagę i wróciła na pełne morze. Ale nie zapomni nigdy ani pięknych pagórków, ani zamków i lasów, ani tych małych ślicznych istotek, które tak dobrze pływały, choć nie miały rybich ogonów.
Czwarta siostra nie była tak odważną, wolała pozostać na pełnem morzu. Tam wzrok biegnie bez przeszkód na całe mile wokoło, a niebo stoi nad wodą, jak wielka kryształowa kopuła. Widziała okręty, ale bardzo daleko, wyglądały one jak wybrzeżne mewy, wesołe delfiny wyrzucały ogonami fontanny wody, wieloryby wytryskiwały przez nozdrza całe strumienie, tak, że naokoło pełno było nadzwyczajnych wodnych rozrywek.
Wreszcie wypłynęła z kolei piąta siostra. Urodziny jej wypadały w zimie, i dlatego widziała ona zupełnie co innego, niż jej siostry. Morze było zupełnie zielone, a naokoło pływały wielkie lodowce, a wszystkie lśniły śnieżnie, jak perła, i były większe, niż wieże kościelne, które ludzie budują. Pojawiały się one jak niesłychane widma i błyszczały po krawędziach, jak djamenty. Piąta siostra usiadła na największym z nich, a wszystkie żaglowce umykały pospiesznie przed tym tronem, gdzie wiatr rozwiewał jej długie włosy. Wreszcie pod wieczór niebo zaciągnęło się chmurami, błyskało się i grzmiało, a poczerniałe morze podnosiło wysoko na grzbiecie jasne od błyskawic góry lodowe. Na wszystkich płynących okrętach ściągnięto żagle, panowało na nich przerażenie, podczas gdy ona siedziała spokojnie na płynącym lodowcu i patrzyła, jak białe strzały błyskawic padały w szumiące wody.
Każda z sióstr, gdy wynurzyła się po raz pierwszy, była czemś wyjątkowo zachwycona, ale ponieważ potem już jako dorosłe syreny, mogły to powtarzać, kiedy chciały, oswoiły się wkrótce z temi nowościami i po upływie miesiąca rzekły sobie, że tam na dnie jest najpiękniej i że najlepiej jest w rodzicielskim domu.
Niekiedy wieczorem wszystkie pięć sióstr splatały wzajem ręce i wypływały sznurem nad wodę. Śpiewały one pięknie, daleko piękniej niż ludzie, i gdy nadciągała burza, i siostry przypuszczały, że wkrótce zaczną tonąć żeglujące okręty, wypływały przed nimi i śpiewały czarująco o pięknościach dna morskiego, prosząc marynarzy, aby się nie lękali pogrążyć na dno. Lecz ci nie rozumieli ich słów, myśleli tylko o tem, że nadciąga burza, a zresztą nie ujrzeliby nigdy morskich wspaniałości, gdyż jako ludzie — tonęli, i tylko trupy ich trafiały do zamku króla mórz.
Gdy tak wieczorami ramię przy ramieniu siostry zwiedzały morza, najmłodsza pozostawała sama, spoglądając tylko za niemi, a wtedy czuła, że zbiera się jej na płacz. Ale syreny nie znają łez i dlatego cierpiała wtedy tembardziej.
— O, gdybym już miała piętnaście lat — wzdychała syrena — wiem, że potrafiłabym ukochać i ten świat, tam wysoko i ludzi, którzy tam żyją.
Wreszcie skończyła swoje lat piętnaście. — Oto jesteś już dorosła, — powiedziała jej babka. — Pójdź więc, abym cię ustroiła taksamo, jak twoje siostry. I włożyła jej na głowę wianuszek z białych lilji, lecz każdy kwiat był tam połówką olbrzymiej perły, potem zaczęła przymocowywać jej do ogona jedną po drugiej, sześć skorupek ostryg, co miało oznaczać jej znakomite pochodzenie.
— To sprawia ból — powiedziała przytem księżniczka.
— Tak, etykieta dworska zawsze ma swoje przykre strony — odparła babka.
Biedna księżniczka! onaby z chęcią zrzekła się tych odznaczeń i pozbyła ciężkiego wianka. Purpurowe kwiaty z ogródka przystroiłyby ją lepiej, ale cóż można było na to poradzić? Westchnęła więc tylko, szepnęła — do zobaczenia — i za chwilę lekko i cicho wypłynęła nad wodę.
Gdy znalazła się nad powierzchnią, słońce ledwo co zaszło, lecz obłoki płonęły jeszcze czerwienią i złotem, w blado-różowem powietrzu lśniła przeczyście gwiazda wieczorna, powietrze było łagodne i orzeźwiające i żaden najlżejszy podmuch nie mącił powierzchni wody.
Niedaleko stał wielki trzymasztowiec, z jednym tylko maleńkim, rozwiniętym żaglem, którego wiatr wcale nie poruszał, a na całym pokładzie i wkrąg wielkiego masztu siedzieli, odpoczywając, marynarze.
Słychać było stamtąd muzykę i śpiewy, a kiedy zapadł wieczór, zapalono setki kolorowych latarni. Syrena podpłynęła wtedy aż do okna kajuty i za każdym razem, gdy ją woda lekko podnosiła, zaglądała przez przezrocze szyby do wnętrza, gdzie stało wielu postrojonych ludzi, a pomiędzy innymi najpiękniejszy młody książę, o wielkich, czarnych oczach. Młody książę mógł mieć nie więcej nad szesnaście lat i jego to zapewne urodziny obchodzono z taką uroczystością na statku. Na pokładzie tańczyli teraz marynarze, a gdy książę wyszedł do nich, całe snopy rakiet wytrysnęły naraz w powietrze. Lśniły one, jak jasny dzień, tak, że syrena przerażona skryła się pod wodę. Ale wkrótce wyjrzała stamtąd i wtedy wydało się jej, że wszystkie gwiazdy spadają z nieba. Nie widziała bowiem dotąd ogni sztucznych. A tu wielkie słońca obracały się z sykiem wkoło, wspaniałe ogniste ryby wylatywały w powietrze, a wszystko to odbijało się drżąco w cichem, czystem morzu. Na samym zaś statku było tak jasno, że można było doskonale widzieć nietylko ludzi, ale najdrobniejsze liny. O, jaki piękny był młody książę; dziękując, ściskał serdecznie ludzi za ręce, a muzyka brzmiała ciągle w ciszy wspaniałej nocy.
Było już późno bardzo, a syrena ciągle jeszcze nie mogła oderwać oczu od okrętu, wiozącego pięknego księcia. Kolorowe latarnie pogasły powoli, rakiety nie przerzynały już więcej powietrza, ucichły wystrzały armatnie, ale zato w głębi morza zaczęło coś szumieć i pomrukiwać. Syrena siedziała na kołyszącej się coraz silniej wodzie, która raz poraz to ją podnosiła aż do okna kajuty, to opadała z nią razem, kołysząc jak huśtawka. Wreszcie okręt zaczął biedź szybko przez podnoszące się fale, żagle rozwijały się na nim jedne po drugich, woda falowała coraz silniej, czarne chmury zbliżały się po niebie. Wkrótce miała wybuchnąć straszliwa burza. Już marynarze pozwijali z powrotem żagle. Wielki okręt kołysał się w szybkim biegu na wzburzonem morzu; woda szumiała, podobna do coraz wyższych, czarnych gór i uderzała w okręt, przelewając się przez pokład, ale statek pogrążał się tylko, jak łabędź między wysokiemi falami i znów pojawiał się na spiętrzonej toni. Syrena towarzyszyła mu jak zwykle, uważając burzę za igraszkę. Inaczej patrzyli na nią marynarze. Okręt jęczał i trzeszczał, grube belki gięły się przy uderzeniach fal, a wreszcie wielki maszt złamał się tak, jakby był cienką trzciną i okręt przechylił się pod jego ciężarem na bok, a woda zaczęła wlewać się do wnętrza; wtedy syrena dostrzegła, że przerażona załoga krzątać się zaczęła, ona sama nawet musiała się wystrzegać teraz belek i różnych sprzętów, które woda zaczęła porywać z okrętu.
Naraz na chwilę zrobiło się tak ciemno, że nic zupełnie dostrzedz nie było można, ale wkrótce zajaśniała jaskrawa błyskawica i wtedy syrena dojrzała, co się stało ze statkiem: ludzie ratowali się tam, jak kto mógł. Syrena przedewszystkiem szukała młodego księcia i dostrzegła go, kiedy okręt zaczął już tonąć.
W pierwszej chwili ucieszyło ją to, że książę dostanie się do niej pod wodę, ale zaraz przyszło jej na myśl, że nie będzie mógł tam żyć i tylko martwy dostanie się do zamku jej ojca. — Nie, książę nie powinien umrzeć — pomyślała. I mała syrena popłynęła między rozbite belki i tarcice, które fale unosiły, zapominając o własnem niebezpieczeństwie, zanurzając się głęboko pod wodę, to znów wypływając na wzburzoną powierzchnię. Wreszcie natrafiła na młodego księcia, który ledwo już mógł utrzymać się o własnych siłach. Ręce i nogi zaczynały mu mdleć, piękne oczy przymknęły się, będzie musiał umrzeć, jeżeli go ktoś nie wyratuje. Wtedy syrena uniosła mu głowę nad wodę i pozwalała się unosić falom tam, dokąd się toczyły.
Nad ranem burza się uspokoiła. Z okrętu nie pozostało już ani śladu. Nad wodą pokazało się czerwone, jarzące słońce; przy jego świetle zdało się, że policzki księcia zaczynają się rumienić, lecz oczy miał dalej zamknięte. Syrena ucałowała go w wyniosłe, piękne czoło i odgarnęła wtył mokre włosy. I wydało się jej, że książę coraz bardziej przypomina marmurowy posąg z ogródka. Więc całowała go jeszcze i jeszcze, jakby chcąc mu tem życie powrócić.
Wreszcie zdala pokazał się ląd; wysokie, błękitne góry z wierzchołkami, ubielonymi śniegiem, wyglądały niby sznur białych łabędzi. Wzdłuż wybrzeża ciągnęły się piękne, zielone lasy, a na ich tle widać było jakiś kościół czy klasztor, którego zdaleka nie można było dokładnie odróżnić. W ogrodzie, otaczającym budowlę, rosły cytrynowe i pomarańczowe drzewa, a u wejścia widniały rozłożyste palmy.
Morze w tem miejscu tworzyło małą, o zupełnie gładkiej wodzie zatokę, zakończoną ławicą bieluteńkiego piasku. Tam więc wpłynęła syrena z nieprzytomnym księciem i ułożyła go wygodnie, uważając, aby głowę ogrzewały mu słoneczne promienie.
Nagle w białym budynku za ogrodem odezwały się dzwony i do ogrodu wybiegła gromada dziewcząt. Wtedy syrena odpłynęła trochę dalej i ukryła się za kamieniem, wystającym z wody, okryła się pianą wodną, aby nikt nie mógł dostrzedz jej ślicznej twarzyczki i uważała, co się stanie z biednym księciem.
Wkrótce jedna z młodych dziewcząt zbliżyła się w tę stronę. Gdy dostrzegła młodzieńca, przeraziła się zrazu, lecz po chwili zawołała ludzi i wtedy syrena zobaczyła, że książę przychodzi jednocześnie do przytomności i uśmiecha się do otaczających. Tylko do niej, która go uratowała, nie uśmiechnął się ani razu, dlatego, że jej nie mógł dostrzedz i nic o niej nie wiedział. Wtedy syrenę ogarnął smutek i, podczas gdy księcia prowadzono powoli w stronę białego budynku, zanurzyła się rozżalona w morze i wróciła do zamku ojcowskiego.
Mała księżniczka była zawsze małomówną, ale teraz stała się jeszcze cichszą i bardziej zamyśloną. A gdy ją siostry pytały, co ujrzała po raz pierwszy na powierzchni, nie odpowiedziała im nic na to.
Co wieczór i co rano płynęła teraz syrena do miejsca, gdzie pozostawiła księcia, a przez ten czas owoce w ogrodzie klasztornym dojrzały i zostały zebrane, potem śniegi coraz gęściej rozpostarły się na górach, lecz księcia nie ujrzała już wcale i coraz smutniejsza wracała do domu. Jedyną jej rozrywką było wtedy przesiadywanie w ogródku z rękoma oplecionemi dookoła marmurowego posągu tak podobnego do księcia. Kwiaty, nie tak już teraz starannie pielęgnowane jak dawniej, rozrosły się powoli jak w puszczy i posplatały swe łodygi z gałęźmi wierzby, od czego naokoło pod drzewem zrobiło się prawie ciemno.
Wreszcie kiedyś mała księżniczka, nie mogąc dłużej taić swego smutku, opowiedziała jego przyczynę jednej z sióstr, od tej zaś dowiedziały się wszystkiego inne, lecz nikt więcej tylko one i parę najbardziej zaufanych innych syren, które to znów powtórzyły pod sekretem swoim przyjaciółkom. Jedna z ostatnich wiedziała coś o księciu, spotkała też jego okręt, płynący w dniu urodzin młodego władcy, wiedziała, gdzie teraz przebywa i gdzie znajdowało się jego księstwo.
— Pójdź, siostrzyczko, — powiedziały wtedy syreny i splótłszy ramiona, wypłynęły sznurem na powierzchnię tam, gdzie stał zamek młodego księcia.
Zamek zbudowany był cały z jasno żółtawego, lśniącego marmuru i miał szerokie schody, prowadzące do morza. Wspaniałe, złote kopuły wznosiły się nad dachami, a między szeregiem kolumn, otaczających całą budowlę, stały marmurowe posągi, niby jakieś żywe, piękne istoty. Przez duże szyby wysokich okien widać było wspaniałe sale, gdzie jedwabne obicia okrywały ściany, ozdobione różnemi malowidłami. Pośrodku zamku w głównej sali biła wysoko fontanna, sięgająca strumieniem wody aż prawie do szklanej kopuły w dachu, skąd promienie słońca padały w dzień na jej krople i na wspaniałe rośliny, ustawione naokoło.
Teraz więc wiedziała księżniczka morza, gdzie mieszka młody władca i odtąd co wieczór i co noc ukazywała się w pobliżu na wodzie. Podpływała nawet tak blizko do brzegu, jak inne tego uczynić nie śmiały, wpływała do wązkiego, ogrodowego kanału, aż pod marmurową altanę, rzucającą na wodę wydłużony, dziwaczny cień. Stamtąd spoglądała długo na młodego księcia, gdy w noce księżycowe siedział tam i myślał, z oczyma wzniesionemi ku gwiaździstemu niebu.
W niektóre znów wieczory widziała go w bogato ubranej flagami łodzi, jak płynął przy dźwiękach muzyki. Syrena kryła się wtedy w zielonem sitowiu i gdyby ją kto wtedy zobaczył, jak wiatr rozwiewał jej srebrnobiałą zasłonę, pomyślałby, że to dziki łabędź, zrywający się w trzcinach do lotu.
Niekiedy mała syrena podsłuchiwała rozmowy rybaków, łowiących w morzu ryby, przy świetle pochodni. Z rozmów tych dowiedziała się, co ci ludzie mówią o księciu i jak go za jego dobroć sławią i wtedy cieszyła się, że mu ocaliła życie i przypominała sobie, jak jego półomdlała głowa leżała w jej rękach i jak ją całowała, chcąc życie przywrócić. O tem jednak on nic nie wiedział i nie mógł nigdy o niej pomyśleć.
Coraz bardziej syrena zaczynała kochać ludzi i coraz silniej pragnęła z nimi przebywać, bo ich świat wydawał jej się daleko piękniejszym i obszerniejszym, niż jej własny. Księżniczka morza chciała żeglować okrętem, wdrapywać się na wysokie góry, sięgające aż pod obłoki, zwiedzać lądy, lasy i pola na nich leżące, wszędzie, dokąd tylko oczy zaprowadzić mogły. Pragnień tych było tak wiele, że siostry nie mogły nawet na wszystkie jej pytania dobrze odpowiedzieć, więc zwracała się wtedy do babki, która tamten świat znała doskonale.
— Prawda babuniu, że człowiek, jeśli nie utonie, żyje wiecznie, nie tak jak my tutaj na dnie?
— O nie, — odpowiadała tamta — ludzie też umierają, żyją nawet krócej, niż my. My dopiero po trzystu latach, lub tylko wtedy, jeśli to jest naszą jedyną wolą, zamieniamy się w pianę wodną i dlatego nie mamy nigdy na dnie grobu między swymi blizkimi. My nie mamy nieśmiertelnej duszy, nie możemy odrodzić się na nowo i podobni jesteśmy do zielonych trzcin, które raz ścięte, nigdy już nie zielenią się na nowo. Ludzie zaś mają nieśmiertelną duszę, która istnieje nawet wtedy, gdy ciało dawno już w ziemi spoczywa. Wtedy ich dusze unoszą się w przestworza aż do lśniących gwiazd. Tak jak my, wypłynąwszy z wody, oglądamy miasta ludzkie, tak dusze ludzi unoszą się w górę, do jakichś cudownych, zaświatowych grodów, które oglądać nam nie sądzono.
— Dlaczego my nie mamy dusz nieśmiertelnych? — pytała zasmucona mała syrena. — Chętnie oddałabym setki lat swego życia, aby choć na jeden dzień stać się człowiekiem i módz się potem dostać do niebiańskich krajów.
— O tem nie myśl nawet — odparła babka — my jesteśmy daleko lepsi i szczęśliwsi, niż ci ludzie tam wysoko.
— A więc i ja umrę i będę błąkać się jako piana po morzu, nie słysząc już więcej śpiewu fal, nie widząc kwiatów i purpurowego słońca? Czyż nie można na to nic poradzić, aby otrzymać duszę nieśmiertelną?
— Nie — odpowiedziała babka — chyba, że jaki człowiek tak cię ukocha, że staniesz mu się droższą, niż własni rodzice, tak, że cała miłość jego i zaufanie do ciebie tylko będą należały, i jeśli ten człowiek cię zaślubi, przysięgając ci na całą wieczność; wtedy dusza jego stanie się też i twoją i będziesz dopuszczona do udziału w przyszłem szczęściu człowieczem. Lecz to się nigdy jeszcze nie wydarzyło. To, co tu w morzu uważane jest za wdzięk, twój ogon rybi, zawsze wyda się ludziom wstrętnym. Na tym jednym punkcie brakuje im zdrowego rozsądku, że zamiast ogona muszą mieć parę podpórek, nazwanych nogami i wtedy dopiero uważają się za pięknych.
Mała syrena westchnęła i spoglądała z żalem na swój rybi ogon.
— Rozpogódź się — pocieszała ją babka — trzysta lat to tak wiele, że możesz długo być wesołą, nie myśląc o tem, co cię czeka. Oto powiem ci lepiej, że dziś będzie wielki bal dworski.
…Bal na dnie morza jest uroczystością, której się nigdy nie ogląda na ziemi. Odbywa on się w wielkiej, całej ze szkła sali. Setki olbrzymich muszel, różowych i zielonkawych stoją rzędami wzdłuż ścian, każda wewnątrz oświecona, a morze naokoło za przezroczystemi ścianami lśni jak fosfor. W świetle tem uwijają się niezliczone ryby małe i duże; niektórych łuska odbłyska purpurowo, inne znów są złote lub srebrzyste. Przez środek sali przepływa wolny, łagodny prąd i w nim tańczą syreny i trytony, śpiewając pięknymi głosami, z którymi ludzkich nawet porównać nie można.
Tak zawsze odbywają się morskie bale. Ale na tym, który odprawiał się teraz, młoda księżniczka śpiewała tak cudnie, że wszyscy bili oklaski i jej samej nawet przez chwilę się zdawało, że jest zupełnie szczęśliwą, mając głos najpiękniejszy na świecie. Lecz wkrótce pomyślała znów o ludzkiem życiu. Nie mogła zapomnieć księcia i smuciła się wciąż, że nie posiada nieśmiertelnej duszy, jak on. Dlatego więc wymknęła się z zamku pełnego gwaru i usiadła stroskana w swoim ogródku; nagle usłyszała dźwięk rogu nad wodą i pomyślała: Oto tam płynie teraz ten, którego ukochałam więcej, niż matkę i ojca, do którego należą wszystkie moje myśli i któremubym powierzyła całe swoje szczęście. Dla niego zdobędę się na wszystko, aby otrzymać nieśmiertelną duszę. Niechaj siostry moje tańczą tymczasem w zamku, ja — udam się do czarownicy mórz. Dotychczas się jej lękałam, ale teraz ona musi mi pomódz.
I syrena wypłynęła z ogrodu, kierując się ku wrzącemu wirowi, za którym mieszkała czarownica. Dotąd nigdy nie przebywała tej drogi; nie rosły tam kwiaty, ani trawy morskie, tylko szary, lepki piasek rozpościerał się aż do wiru, gdzie woda, niby olbrzymie koło młyńskie obracała się z szumem, ciągnąc wszystko na dno. Przez te niszczące ukropy musiała się przedostać księżniczka, a potem spory kawał drogi ciągnął się ciepły, rozmącony szlam, który czarownica nazywała swojem głębokiem bagienkiem. Poza niem dopiero leżał jej dom w olbrzymim lesie. Wszystkie drzewa i krzewy w nim składały się z półzwierząt, półroślin-polipów, podobnych do stugłowych wężów, wyrastających z ziemi; gałęzie te to były ich śliskie ramiona z palcami wijącymi się, jak robaki, a całe drzewa poruszały się ciągle od szczytu do korzeni. Opasywały one wszystko, co tylko morze naokoło w odmęty porwało i nie wypuszczały tego już nigdy. Mała syrena zatrzymała się przerażona przed lasem, serce kołatało jej ze strachu i o mało co nie zawróciła z drogi, ale w tej chwili pomyślała o księciu i zdobyciu duszy i nabrała odwagi. Okręciła tylko długie, powiewające włosy mocno naokoło głowy, aby polipy nie mogły za nie schwycić, skrzyżowała ręce na piersiach i puściła się jak strzała naprzód, omijając potwory, które wyciągnęły po nią kręte ramiona. Zauważyła przytem, że każde z tych strasznych stworzeń trzymało i oplatało niezliczonemi odnogami coś schwytanego. Byli tam topielcy, szczątki okrętów, skrzynie, kości potopionych zwierząt, a co najstraszniejsze nawet uduszona syrena.
Wreszcie księżniczka dotarła do gładkiego, pokrytego szlamem miejsca w lesie, gdzie przewalały się tłuste morskie węże, kurcząc i rozciągając żółtawe podbrzusza. Dalej jeszcze stał dom zbudowany z kości topielców. Siedziała tam sama czarownica i karmiła kreta tak, jak ludzie karmią kanarki domowe.
— Wiem, czego chcesz! — wykrzyknęła na widok syreny. — Stanie się, czego żądasz, gdyż i tak doprowadzi cię to do nieszczęścia, moja jasna księżniczko; pomogę ci zamienić ogon na nogi, abyś rozkochała w sobie księcia i otrzymała duszę nieśmiertelną! — I czarownica śmiała się przytem tak brzydko, że aż kret spadł jej z kolan, a węże pospiesznie odpełzły. — Nie mogłaś na lepszy czas trafić, jutro po wschodzie słońca jużby było zapóźno i musiałabyś cały rok czekać. Przygotuję ci napój, z którym o świcie na brzeg popłyniesz i o wschodzie słońca wypijesz go duszkiem, od czego zamieni ci się ogon na dwie piękne nóżki. Ale jednocześnie zaczniesz odczuwać przeszywający ból. Wszyscy, którzy cię ujrzą, powiedzą, żeś najpiękniejsza, będziesz miała najpowiewniejszy chód i żadna tancerka ci nie dorówna; ale przy najmniejszym kroku powtórzy się ten sam ból. Jeżeli więc zgodzisz się przenieść wszystko, spełnię twoje życzenie.
— Tak — odpowiedziała syrena drżącym głosem, myśląc o księciu i nieśmiertelności.
— Lecz zauważ — ciągnęła czarownica — że gdy raz staniesz się kobietą, nie będziesz już mogła z powrotem w syrenę się zamienić. Nie dostaniesz się już nigdy do zamku ojca, ani nie ujrzysz swoich sióstr, a jeśli książę nie zakocha się w tobie tak, że staniesz mu się droższą od matki i ojca i nie zechce cię poślubić, nie będziesz miała duszy nieśmiertelnej. Pierwszego poranku po zaślubinach księcia z inną pęknie ci serce i zamienisz się w pianę wodną. —
— Zgadzam się — powtórzyła syrena śmiertelnie blada.
— Przytem musisz mi za to zapłacić — kończyła czarownica, — a ja żądam nie byle czego. Twój głos jest najpiękniejszy i mnie musisz go oddać. Żądam za mój napój to, co masz najlepszego.
— Lecz cóż mi pozostanie, gdy zabierzesz mi głos? — pytała syrena.
— Twoja piękna postać, powiewny chód i wyraziste oczy, któremi możesz ludzi oczarować. No cóż, straciłaś odwagę? Pokaż języczek, abym ci go mogła odciąć, a wtedy dopiero otrzymasz napój.
— Uczyń to — rzekła syrena, — a czarownica zasiadła przed kotłem, aby gotować czarodziejski płyn. — Czystość jest połową dzieła — rzekła i wytarła kocioł pękiem wężów. Wtedy dopiero zadrasnęła się w pierś i wpuściła kroplę czarnej krwi do środka. Para utworzyła wtedy nad wszystkiem gęsty obłok, a czarownica czyniła nad kotłem coraz nowe dziwy. Wreszcie napój był gotów i wyglądał, jak najczystsza woda.
— Masz go — rzekła czarownica i jednocześnie obcięła syrenie język; od tej chwili stała się ona niemą. Nie mogła już ani śpiewać, ani mówić.
— Jeśliby cię polipy chciały napaść, gdy będziesz przez mój las powracała — dodała jej na pożegnanie czarownica — pryśnij na nie tym płynem, a wtedy ramiona im się rozpadną na tysiączne kawałki.
Ale ostrzeżenie czarownicy było zbyteczne, polipy rozsunęły się przerażone, gdy zobaczyły lśniące, jak gwiazdę, naczyńko z napojem w ręce syreny. Tak bez przeszkody przebyła las, bagno i wiry.
Teraz zobaczyła zdaleka rodzinny zamek. W sali balowej światła już nie płonęły. Wszyscy tam zapewne spali, ale syrena nie odważyła się ich budzić, czuła tylko, że serce jej pęka z żałości; ukradkiem zerwała trochę kwiatów w ogródkach sióstr, posłała w stronę zamku tysiące tęsknych pocałunków i wreszcie wypłynęła na powierzchnię.
Słońce jeszcze nie wzeszło, gdy znalazła się przed zamkiem księcia i wstąpiła na szerokie, wybrzeżne schody. Na niebie bladł jeszcze przejrzysty księżyc. Nie namyślając się dłużej, syrena wypiła palący, ostry napój, który sprawił, że jakby obosieczny miecz przeniknął jej ciało i pozbawił ją przytomności. Dopiero gdy słońce już było wysoko, syrena ocknęła się, czując niewysłowiony ból, lecz nad nią stał młody książę i tak usilnie wpatrywał się w nią czarnemi, jak węgle, oczami, że musiała swoje spuścić, a wtedy ujrzała, że zamiast rybiego ogona ma dwie prześliczne, białe nóżki. Lecz jednocześnie dostrzegła, że jest obnażona, więc okryła się wstydliwie długimi włosami. Książę pytał ją, skąd pochodzi i jak się tu znalazła, ale syrena nie mogąc mówić, spoglądała tylko na niego słodko i żałośnie błękitnemi oczami. Wtedy książę wziął ją za rękę i poprowadził do zamku. Tak, jak zapowiadała czarownica, przenikały syrenę za każdym krokiem jakby ostre igły i noże, ból nie ustawał, ale znosiła go teraz chętnie. Oparta na ręce księcia wstępowała tak lekko na schody, że wszyscy spotkani nie mogli się nadziwić jej powiewnej postaci.
W zamku przyodziano ją w kosztowne, jedwabne szaty, uznano odrazu za najpiękniejszą z kobiet, lecz syrena nie mogła nietylko zaśpiewać, ale nawet przemówić swym cudnym głosem. Po galerjach zamku przechadzały się piękne niewolnice i śpiewały o młodym księciu i jego rodzie, a gdy jedna z nich zaśpiewała dźwięczniej nad inne, książę uśmiechnął się do niej, co jeszcze bardziej zasmuciło syrenę, wiedziała, że ona zaśpiewałaby daleko piękniej. O, pomyślała sobie, gdybyż książę wiedział, że podarowałam swój najmilszy ze wszystkich głos poto, aby tylko módz być przy nim!
Potem niewolnice zaczęły tańczyć przy dźwiękach muzyki, a wtedy syrena wzniosła w górę białe ramiona, okręciła się na czubeczkach palców i zatańczyła tak lekko, jak nikt inny tegoby nie potrafił. Każde poruszenie jeszcze bardziej uwydatniało jej piękność, a błękitne oczy były piękniejsze i bardziej wymowne od śpiewu niewolnic.
Taniec ten wszystkich zachwycił, a przedewszystkiem księcia, który nazwał ją swoją najdroższą dzieweczką, a syrena tańczyła dalej, ledwo nogami tykając ziemi, choć ostry ból ją przenikał. Wreszcie książę oświadczył jej, że musi na zawsze z nim pozostać i pozwolił jej sypiać na aksamitnej poduszce u swych drzwi.
Odtąd przebrana za młodego pazia towarzyszyła syrena księciu zawsze w jego wycieczkach. Przejeżdżali razem konno szumiące lasy, gdzie zielone gałązki czepiały się ramion, a ptaki śpiewały w gęstwinie liści. Wdrapywali się na wysokie góry i choć syrena raniła sobie nóżki o kamienie, uśmiechała się tylko i towarzyszyła księciu aż tam, gdzie obłoki przepływały głęboko pod niemi, niby stada ptactwa, lecące do obcych krajów.
I dopiero nocami, gdy w zamku książęcym wszyscy spali, syrena siadała na wybrzeżnych, marmurowych schodach i zanurzywszy zbolałe nóżki w chłodną wodę, rozmyślała o swoich, pozostawionych tam w głębi.
Pewnej nocy ramię przy ramieniu przypłynęły do niej siostry i opowiedziały jej, jak tam na dnie wszyscy są strapieni. Odtąd odwiedzały ją co noc, a kiedyś dostrzegła nawet zdała ojca i babkę, wynurzających się nad powierzchnię, wyciągali oni do do niej ręce, ale nie odważyli się podpłynąć tak blizko, jak siostry.
Dzień za dniem książę coraz bardziej wydawał się jej kochany, on zaś kochał ją, jak się kocha dobre, wdzięczne dziecko, lecz ani mu nie postało w głowie, aby ją kiedyś uczynić swoją królową, a ona przecież musiała zostać jego żoną, gdyż inaczej z dniem jego ślubu z inną, zamieniłaby się w pianę wodną.
— Tak, jesteś mi najmilszą — mówił jej książę — bo masz najlepsze serce, jesteś mi najbardziej oddana, a przytem podobna do dzieweczki, którą raz kiedyś widziałem, ale teraz odnaleźć nie mogę. Byłem wtedy na tonącym okręcie, a po jego rozbiciu fale zaniosły mnie w pobliże jakiejś nadbrzeżnej świątyni, gdzie było wiele dziewic poświęconych Bogu. Najmłodsza znalazła mnie na brzegu i uratowała mi życie. Ona jest tą jedyną, którą ukochałbym nadewszystko, a ty podobna jesteś do niej i wywołujesz jej obraz w mem sercu. Tamtej już nigdy nie zobaczę i dlatego szczęście ciebie mi posłało, abym mógł tamtą sobie choć przypomnieć.
Książę nie wie, że to ja mu życie wówczas uratowałam, myślała księżniczka morza, że to ja zaniosłam go przez fale na brzeg w pobliże świątyni, nie widział mnie wtedy, czuwającej nad nim, a potem ukrytej przed ludźmi, ale ja widziałam piękne dziewczę z klasztoru. — Tak myśląc, syrena westchnęła tylko głęboko, gdyż płakać nie mogła.
Dnie płynęły za dniami, a książę musiał przecie znaleźć sobie żonę. Więc wreszcie wyszykowano wspaniały okręt, który go miał zawieźć do sąsiedniego królestwa, aby poznał córkę tamtejszego władcy. Wyprawa ta była księciu zupełnie obojętną, wybrał się raczej, aby zwiedzić sąsiedni kraj, a syrena, która nauczyła się odgadywać jego myśli, potrząsnęła na to główką i uśmiechnęła się. — Muszę jechać — mówił jej książę, — moi rodzice życzą sobie, abym poznał królewnę, lecz nie zmuszą mnie, abym ją zaślubił. Bo nie mógłbym kochać tej, która nie jest wcale podobną tak, jak ty, do dzieweczki z klasztoru. Wreszcie, gdybym musiał wybrać sobie żonę, wybrałbym raczej ciebie, moja słodka, milcząca dziewczyno z wymownemi oczami. Przytem książę pocałował ją w usteczka, oparł jej głowę na ramieniu, bawiąc się długimi splotami włosów, a syrena odczuła wtedy całe szczęście ludzkie, marząc o duszy nieśmiertelnej.
— Nie będziesz się bała jechać ze mną przez morze? — pytał ją książę, kiedy weszli na wspaniały okręt. I opowiadał jej o nawałnicach i ciszach morskich, o nadzwyczajnych morskich stworzeniach, o których donosili mu nurkowie i poławiacze pereł, a ona, słysząc te opowiadania, uśmiechała się, bo któż lepiej od niej mógł znać tajemnice dna morskiego?
W noce księżycowe, gdy wszyscy na okręcie spali i tylko sternik czuwał na tyle statku, syrena siadała przy poręczy okrętowej i wpatrywała się w głębie. Tak pewnej nocy dostrzegła głęboko na dnie zamek ojcowski; na najwyższej wieży stała siwa babka w złotej koronie, wyciągając ręce za przepływającym okrętem. A potem wynurzyły się z wody jej siostry i zbliżyły się do niej. Syrena pochyliła się ku wodzie, chcąc opowiedzieć, jak się czuje szczęśliwą, lecz w tej chwili zbliżył się chłopiec okrętowy i siostry zanurzyły się pospiesznie, tak, że wydało mu się, jakby tylko piana wodna minęła płynący statek.
Następnego poranku okręt płynął do portu sąsiedniej stolicy. Wszystkie dzwony biły na powitanie, trąby i rogi grzmiały z warownych wież, wojska z rozpostartemi chorągwiami i lśniącą bronią szły w ceremonialnym marszu. Tak się zaczęły całe dnie wspaniałych festynów. Bale i zabawy następowały jedne po drugich, lecz królewna nie była na nich obecną, miała bowiem dopiero powrócić, po ukończeniu nauk w dalekim klasztorze. Wreszcie królewna przybyła.
Syrena, która niesłychanie pragnęła ją ujrzeć, musiała przyznać, że dotąd nie widziała tak pięknej, ludzkiej postaci. Królewna miała płeć przezroczystą, jak alabaster, a wspaniałe czarne jej oczy z pod długich, ciemnych rzęs uśmiechały się do całego świata. Książę krzyknął na jej widok: „To ty jesteś tą, która mi życie uratowała, gdym nieprzytomny leżał na brzegu!“ I to mówiąc, młody władca chwycił w objęcia tę, której nie spodziewał się nigdy ujrzeć. — O, teraz jestem szczęśliwy, spełniło się, czegom już nigdy nie oczekiwał! Prawda, że cieszysz się z mego szczęścia? — zwrócił się książę do syreny — bo któż mnie lepiej od ciebie rozumie! Syrena ucałowała na to w milczeniu rękę książęcą, czując jakby jej serce pękało. Wiedziała, że z dniem jego zaślubin, zbliży się dzień jej śmierci, a wtedy jako piana przepadnie w morzu.
A tymczasem dzwony dzwoniły w całem mieście i gońcy rozesłani po mieście, obwieszczali już ludowi dzień zaślubin. I wkrótce w katedrze zapłonęły lampy, napełnione wonną oliwą, kapłani poruszali kadzielnicami, a oblubieńcy odebrali błogosławieństwo od samego biskupa. Syrena, odziana w jedwabie i złoto, niosła podczas ceremonii tren królewny, lecz nie słyszała wspaniałej muzyki, ani nie widziała całego obrzędu, tylko myślała o swej nocy śmiertelnej i o tem, co tu na świecie utraciła na zawsze.
Tego samego jeszcze wieczora młoda para wsiadła na okręt. I znów grzmiały armaty, powiewały flagi, pośrodku zaś pokładu cały z purpury i złota stał rozbity namiot, gdzie młodzi królestwo postanowili przepędzić piękną noc podróży. Wiatr wydął żagle, okręt pochylił się do biegu i wkrótce znalazł się na pełnem morzu.
Gdy ciemności zapadły, cały okręt zapłonął od kolorowych lamp, a marynarze zaczęli tańczyć na pokładzie. Wtedy to syrena przypomniała sobie ów wieczór, gdy poraz pierwszy wynurzyła się z morza i widziała taki sam wspaniały obchód na pokładzie zatopionego później statku, i z temi myślami lekko, jak jaskółka zaczęła teraz tańczyć tak cudnie, jak nigdy jeszcze nie tańczyła. Przy każdym ruchu przenikał ją ostry ból, ale syrena nie czuła go; gorzej bolało ją serce, gdyż wiedziała, że to ostatni wieczór na tym świecie, dla którego porzuciła swą podwodną ojczyznę, aby tu nie znaleźć ani miłości książęcej, ani życia wiecznego. To była ostatnia jej noc i ostatni raz oddychała przeczystem powietrzem, patrząc na drżące nad wodą gwiazdy. Wieczna noc bez marzeń i myśli czekała potem ją, która nie miała duszy i nigdy jej już mieć nie będzie mogła.
A książę tymczasem całował swą małżonkę, bawiącą się jego czarnemi kędziorami; na okręcie weselono się, aż wreszcie wszyscy ułożyli się do snu i tylko sternik czuwał na tyle statku, kierując go przez fale.
Wtedy syrena oparła się białemi dłońmi o poręcz i zapatrzyła się na wschód, gdzie miała pokazać się jutrzenka. Pierwsze promienie słońca będą dla niej wysłańcami śmierci, to wiedziała. I gdy tak patrzyła, dostrzegła siostry, wynurzające się z morza, blade tak, jak ona. Długie włosy nie powiewały, jak dawniej, za niemi; były krótko obcięte.
— Dałyśmy je czarownicy, — przemówiły razem, — aby nam pomogła ocalić cię od śmierci w tę noc. Dała nam zato nóż; oto on, spojrzyj, jaki jest ostry! Nim słońce wzejdzie, musisz go wbić księciu w serce, a krew jego, która na ciebie tryśnie, przywróci ci twój ogon. Staniesz się znów syreną i powrócisz do nas. Spiesz się, spiesz, ty lub on musicie umrzeć przed wschodem. Babka nasza włosy swe od żalu straciła, a myśmy swoje ofiarowały czarownicy, ulituj się nad sobą i nad nami, zabij księcia i powracaj! Czy widzisz purpurowe blaski na wschodzie? Wkrótce pokaże się słońce, a wtedy będzie zapóźno. — I siostry podały jej nóż, westchnęły głęboko i pogrążyły się pod wodę.
Wtedy syrena zbliżyła się do królewskiego namiotu i podniosła zasłonę wejścia. Piękna małżonka spała tam z głową opartą na piersi księcia, a ten lekko pochylony, jakby całował przez sen jej wyniosłe czoło. A potem spojrzała syrena żałośnie na niebo, gdzie czerwień wschodu coraz wzrastała, spojrzała na nóż w ręce, i znów na księcia, szepczącego przez sen imię ukochanej. Wszakże ją jedną kocha on wszystkiemi myślami i całem sercem — przemknęło jej przez głowę, a nóż drżał w ręce biednej księżniczki morza. I nagle — odrzuciła go precz od siebie, daleko w fale, które jakby w tem miejscu krwawo zalśniły. Wytrysły tam jakby krople krwi w górę, a syrena raz jeszcze spojrzała na księcia i skoczyła z pokładu w morze, czując, jak ciało jej w pianę się zmienia.
W tej chwili słońce ukazało się nad widnokręgiem. Ożywcze jego promienie padły na martwą pianę i syrena poczuła, że żyje, choć w innej postaci. Ujrzała słońce, a pod niem w powietrzu krążące roje świetlanych istot. Widziała przez ich przezroczyste ciała i białe żagle statku i purpurowe obłoczki. Głosy ich brzmiały jak muzyka przestrzeni, niedosłyszalna dla ucha ludzkiego, tak, jak niewidzialne dla oka były ich postacie. I dostrzegła syrena, że ma ciało do nich podobne, które się coraz wyżej dźwiga z opadającej piany.
— Dokąd dążę? — zapytała, a głos jej brzmiał, jak głosy tych cudownych duchów.
— Do sióstr powietrza — odpowiedziano jej; — syreny nie mają nieśmiertelnej duszy i otrzymują ją dopiero, gdy uda im się zjednać miłość ludzką. Wieczność ich zależy tedy od cudzej mocy. My córy powietrzne nie jesteśmy też nieśmiertelne, lecz możemy zasłużyć sobie wieczność przez dobre uczynki. Służyć ludziom, odwracać od nich złe zarazy i nawiewać im wonne zapachy kwiatów i ziół, ożywiać niemi ciasne, ciemne mieszkania miast — oto nasze dzieło. I gdy spełni się trzysta lat naszej pracy, wtedy wstępują w nas dusze nieśmiertelne, abyśmy dzieliły z ludźmi wiekuiste szczęście. I ty, biedna, maleńka księżniczko wód, dążyłaś do tego samego celu; a cierpienia twoje, któreś z taką pokorą znosiła, pozwoliły ci się wznieść do nas, abyś kiedyś mogła sama odebrać oczekiwaną nagrodę. — Wtedy syrena wzniosła swe przezroczyste ramiona ku słońcu i poraz pierwszy uczuła, że płacze ze szczęścia.
Na statku tymczasem zaczął się już ruch i po chwili zauważyła ona, jak książę z małżonką, szukając jej, zwrócili oczy na kołyszące się piany, jakby przeczuwając, że tam się od nich oddaliła. Więc syrena niewidzialna ucałowała szczęśliwą parę, uśmiechnęła się doń i uniosła się z dziećmi powietrza ku różanym, wysoko płynącym obłokom.
— Tak, po trzystu latach wzniosę się do królestwa bożego — coś w niej szeptało.
— Jeszcze wcześniej możesz się tam dostać — odpowiedział jej jeden z powietrznych duchów. — My wnikamy niedostrzegalnie między ludzi i widok każdego dobrego dziecka tam na ziemi skraca czas naszej próby. Dziecię nie wie, kiedy niby powietrze przepływamy przez pokoje, ale widok jego przenika nas radością, a lata naszego czekania upływają odtąd szybko, jak chwilki. Ale jeżeli napotkamy zło na świecie, spada ono na nas całym ciężarem i wtedy płaczemy gorzko, pracując dalej nad dobrem dla ludzi, z którymi nas kiedyś szczęśliwość połączy.