Baśnie braci Grimm – Duch w butelce
28 grudnia 2020Był sobie kiedyś biedny drwal. Pracował od rana do późnej nocy, a gdy w końcu już uzbierał trochę pieniędzy, rzekł do swojego chłopaka: „Jesteś moim jedynym dzieckiem. Chcę przeznaczyć pieniądze zarobione w pocie czoła na twoje nauki. Naucz się czegoś porządnego, a będziesz mnie mógł nakarmić, gdy moje członki staną się sztywne i będę musiał siedzieć w domu.” Poszedł tedy chłopiec do wielkich szkół i uczył się pilnie, a nauczyciele go chwalili i został tam przez pewien czas. Gdy skończył już parę szkół, lecz nie był jeszcze doskonały we wszystkim, czego się uczył, nędzne pieniądze, jakie dostał od ojca, skończyły się i musiał wracać do domu. „Ach,” rzekł ojciec w smutku, „Nie mogę dać ci nic więcej. Ciężkie są czasy i ciężko zdobyć choćby halerza na coś więcej niż chleb nasz powszedni.”- „Drogi ojcze,” odpowiedział syn, „Nie martwcie się tym, jeśli wola Boża jest taka, spróbujmy obrócić to na dobrą monetę, jakoś się z tym pogodzę.” Gdy ociec miał już iść do lasu, by zarobić grosza na drewnie, rzekł doń syn: „Pójdę z wami i wam pomogę.” – „Tak, mój synu,” będzie ci ciężko, bo nie jesteś przyzwyczajony do pracy w znoju, nie wytrzymasz. Mam tylko jedną siekierę i ani grosza, by drugą dokupić.” – „Idźcie do sąsiada,” odpowiedział syn, „pożyczy wam swoją siekierę, aż sam na nią zarobię.”
Pożyczył więc ojciec siekierę od sąsiada, a następnego poranka, przy wschodzie słońca, wyszli razem do lasu. Syn pomagał ojcu, a był rześki i świeży. Gdy słońce stanęło nad nimi, rzekł ojciec: „Odpocznijmy i pojedzmy, potem czeka nas przynajmniej drugie tyle.” Syn wziął do ręki swój chleb i rzekł: „Odpocznijcie sobie, ojcze, ja nie jestem zmęczony, ja pójdę w las i pozaglądam trochę do ptasich gniazd.” – „Och ty fircyku,” powiedział ojciec, „Będziesz biegał, a potem będziesz tak zmęczony, że ręki nie podniesiesz. Zostańtu i usiądź ze mną.”
Lecz syn poszedł w las, jadł swój chleb, był wesoły i zaglądał między zielone gałęzie, czy gniazda, jakiego nie kryją. Chodził tu i tam, aż doszedł do wielkiego groźnie wyglądającego dębu. Miał chyba parę setek lat, a i pięciu ludzi by go nie objęło. Zatrzymał się, spojrzał na niego i pomyślał „Tu na pewno parę ptaszków gniazdko zbudowało.” I zdało mu się, jakby głos usłyszał. Nadstawił uszu i usłyszał, jak ktoś woła głuchym tonem: „Wypuść mnie, wypuść mnie!” Obejrzał się dookoła, lecz niczego nie dojrzał, a zdawało mu się, jakby głos spod ziemi wychodził. Zawołał więc: „Kim jesteś?” Głos odpowiedział: „Tkwię tu między korzeniami dębu. Wypuść mnie.” Uczeń zaczął odgarniać ziemię pod drzewem i szukał wśród korzeni dębu, aż wreszcie w małym wgłębieniu odkrył butelkę. Podniósł ją do góry, ułożył pod światło i zobaczył rzecz, co wyglądała jak żaba. Skakało to coś w środku do góry i w dół. „Wypuść mnie, wypuść mnie,” wołało od nowa. A uczeń niepomny istnienia zła, zdjął korek z butelki. Wnet wyleciał z niej duch i zaczął rosnąć, a rósł tak szybko, że w jednej chwili zrobił się z niego ohydny jegomość, wielki na pół drzewa, przed którym stał uczeń. „Wiesz,” zawołał strasznym głosem, „Co jest nagrodą za to, że mnie uwolniłeś?”- „Nie,” odpowiedział uczeń bez trwogi. „Skąd mam to wiedzieć?” – ” Zaraz ci powiem,” zawołał duch, „Muszę ci za to kark przetrącić.” –”Mogłeś to wcześniej powiedzieć,” odpowiedział uczeń, „nie wyciągałbym cię wtedy z tej butelki, a moja głowa ostałaby się przed tobą.” – „Zasłużoną nagrodę musisz dostać. Myślisz, że z wielkiej łaski mnie tu zamknięto? Nie, to była kara! Jestem potężnym Merkurinem, kto mnie wypuści, temu kark muszę przetrącić.” – „Powoli, ” odpowiedział uczeń,” Nie tak szybko, najpierw muszę się przekonać, że naprawdę siedziałeś w tej butelce i że jesteś prawdziwym duchem. Jeśli potrafisz tam wejść, to ci uwierzę i będziesz ze mną mógł zrobić, co zechcesz.” Duch odparł pełen buty: „To dla mnie żadna sztuka,” skurczył się, zrobił się taki chudy i mały, jak był na początku, tak że wszedł przez ten sam otwór do butelki. Ledwo znalazł się w środku, uczeń zatkał ją korkiem i rzucił pod korzenie dębu na stare miejsce i tak przechytrzył ducha.
Uczeń chciał wrócić do ojca, lecz duch zawołał żałośnie: „Ach, wypuść mnie, wypuść mnie!” – „Nie,” odparł uczeń,” Nie wypuszczę drugi raz, kto moje życie dybał, gdy już raz go złapałem.” – „Jeśli mnie uwolnisz,” zawołał duch, „dam ci tyle, że starczy ci po kres żywota.” – „Nie,” odpowiedział uczeń, „oszukasz mnie jak za pierwszym razem.” – „Kpisz ze swego szczęścia,” rzekł duch, „Nic ci nie zrobię, jeno suto cię wynagrodzę.” Uczeń pomyślał zaś, ” Spróbuję, może dotrzyma słowa i nic mi nie zrobi.” Zdjął tedy korek i duch wyszedł jak przedtem, rozdymał się i zrobił się wielki jak olbrzym. „Teraz dostaniesz nagrodę,” rzekł, podał uczniowi małą szmatkę, a wyglądała jak plaster i dodał: „Jeżeli potrzesz jednym końcem ranę, zagoi się, gdy drugim końcem potrzesz, stał lub żelazo, zamieni się w srebro.” – „Muszę spróbować,” powiedział uczeń, podszedł do drzewa, odwalił kawek kory swą siekierą i potarł końcem plastra. Kora natychmiast przyrosła do drzewa i była zdrowa. „Widzisz, że wszystko jest, jak rzekłem,” powiedział duch, teraz możemy się rozstać.” Duch podziękował za wybawienie, a uczeń podziękował duchowi za jego prezent i wrócił do ojca.
” Gdzie to chodziłeś?” zapytał ojciec, „Zapomniałeś o pracy? Od razu mówiłem, że nie dasz rady ” – „Spokojnie, ojcze, zaraz wszystko nadrobię. – „Nadrobisz,” rzekł ojciec gniewnie, ” Nie ma na to sposobu.” – „Uważajcie, ojcze” zaraz powalę to drzewo, że padnie z hukiem.” Wziął swój plaster, potarł siekierę i uderzył co sił, lecz żelazo zmienił się w srebro, ostrze siekiery się odwróciło. „Ach, ojcze, popatrzcie, złą siekierę mi daliście, całkiem się pokrzywiła.” Wystraszył się tedy ojciec i rzekł: „ach, co zrobiłeś! Teraz muszę zapłacić za siekierę, a nie wiem czym. Oto pożytek z twojej roboty.” – „Nie złośćcie się.” Odpowiedział syn, „Ja zapłacę za siekierę.” – „O, głuptasie,” zawołał ojciec, „Czym chcesz zapłacić? Nic nie masz, prócz tego co ja ci daję, studenckie figle masz w głowie, a od rąbania rozum ci się pomieszał.”
Uczeń mówił potem przez chwilę: „Ojcze, nie mogę dłużej pracować, kończymy już.” – „Co ty?” odpowiedział, „myślisz, że założę ręce na brzuch jak ty? Muszę się zabrać do roboty, a ty zbieraj się do domu.”- „Ojcze, jestem pierwszy raz w lesie i nie znam drogi. Chodźcie ze mną.” Ponieważ gniew ucichł, ojciec dał się w końcu przekonać i poszedł z nim do domu. Rzekł jeszcze do syna: Idź i sprzedaj popsutą siekierą, a patrz, ile za nią dostaniesz. Resztę muszę zarobić, by spłacić sąsiada.” Syn wziął siekierę i zaniósł ją do złotnika w mieście. Ten obejrzał ją, położył na wadze i rzekł: „Jest warta czterysta talarów, nie mam tyle w gotówce.” Uczeń zaś rzekł: „Dajcie mi, ile macie, a resztę wam pożyczę.” Złotnik dał mu trzysta talarów, a sto był mu dłużny. Uczeń poszedł potem do domu i rzekł: „Ojcze, mam pieniądze. Idźcie i zapytajcie, ile sąsiad za siekierę żąda” – „Już wiem,” odpowiedział stary, „Jednego talara i sześć groszy. – „Dajcie mu zatem dwa talary i dwanaście groszy, to jest dwa razy więcej i wystarczy. Widzicie, mam pieniędzy w bród,” i dał ojcu sto talarów i rzekł: „Niczego wam nie zabraknie, żyjcie więc podług waszej wygody.”- „Mój Boże,” rzekł stary, „Skąd masz takie bogactwa?” Opowiedział mu tedy, co wszystko się stało, jak zaufał losowi, jaką zdobycz dostał w swe ręce. Zresztą pieniędzy wyruszył do wielkich szkół i uczył się dalej, a ponieważ umiał leczyć swoim plastrem rany, stał się wnet najsłynniejszym doktorem na całym świecie.