Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 10

Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 10

3 listopada 2022 0 przez Anna Adamczyk

Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 10 HISTORIA O KSIĘŻYCOWYCH LUDZIACH

Gdy rano jak zazwyczaj przynieśliśmy panu Kleksowi nasze senne lusterka, pan Kleks rzekł do
nas bardzo poważnie:
– Słuchajcie, chłopcy! Jutro punktualnie o jedenastej rano odbędzie się wielka uroczystość w
naszej Akademii. Domyślacie się zapewne, o co chodzi. Otóż opowiem wam, co moje prawe oko
widziało na księżycu, czyli historię o księżycowych ludziach. Na uroczystość tę zaprosiłem sąsiednie
bajki. Powiększyłem trzykrotnie salę szkolną, aby wszyscy mogli się w niej pomieścić. Cały
dzisiejszy dzień przeznaczam na przygotowania. Chciałbym, abyście wyglądali schludnie i czysto.
Poza tym proszę, abyście zajęli się uporządkowaniem parku i Akademii. Mateusz udzieli wam
niezbędnych wskazówek. Ja przez ten czas przygotuję odpowiedni poczęstunek dla gości. Proszę mi
nie przeszkadzać i nie wchodzić do kuchni. Czy mogę na was liczyć?

– Tak jest, panie profesorze! – zawołaliśmy chórem.
Niezwłocznie zabraliśmy się do roboty.
Jedni z nas trzepali fotele i dywany, inni zaciągali i froterowali podłogi, myli okna, uprzątali
ścieżki, pucowali obuwie, kąpali się, jednym słowem, w Akademii zawrzało jak w ulu.
Mateusz bez przerwy krążył nad nami, zaglądał w najmniejsze szpary, poganiał nas i sprawdzał
to, cośmy zrobili.

Zdawało się, że wszystko idzie jak najlepiej i że nic nie jest w stanie zakłócić panującej w
Akademii harmonii.
Stało się jednak inaczej.

Na świeżo zafroterowanej posadzce w gabinecie pana Kleksa pojawiła się nie wiadomo skąd
kałuża atramentu. Z poduszek, które wietrzyły się na dziedzińcu, zaczęły się nagle unosić tumany
pierza. Obsiadło ono dywany, meble i nasze ubrania, tak że ledwo mogliśmy się potem doczyścić.
Okazało się, że czyjaś niewidzialna ręka poprzecinała poduszki nożem. Ale to jeszcze nie koniec. W
sypialni naszej ni z tego, ni z owego pojawiły się ogromne ilości sadzy. Fruwała po pokoju opadając
na czystą pościel i bieliznę. Gdy jeden z Adamów usiadł na otomanie rozdarł sobie spodnie, gdyż z
otomany sterczały ostre gwoździe.

Krzesła ktoś złośliwie wysmarował klejem. W łazience nie wiadomo kto poodkręcał wszystkie
krany i woda zalała nie tylko całą łazienkę, ale i kuchnię, wskutek czego pan Kleks musiał włożyć na
nogi głębokie kalosze.
Nie mogliśmy w żaden sposób ustalić, kto tu jest winowajcą. Byliśmy wściekli, że cała nasza
praca idzie na marne, i podejrzliwie spoglądaliśmy jeden na drugiego.
Po południu jednak bomba wreszcie pękła.

Artur, wchodząc po schodach na pierwsze piętro, spostrzegł przypadkowo przez uchylone
drzwi Alojzego, który nożyczkami przecinał druty elektryczne. Pobiegł więc szybko po mnie i obaj
niespodzianie wpadliśmy do pokoju. Alojzy roześmiał się głupio, ale nie przerywał bynajmniej
swojego zajęcia.
Wyrwałem mu z rąk nożyczki. Tak go to rozgniewało, że kopnął stojący obok stół i wywrócił
go wraz ze wszystkim, co na nim stało.

– Alojzy, opamiętaj się – rzekł Artur.
– Nie chcę się opamiętać! – zawołał Alojzy. – Będę wszystko niszczył, bo tak mi się podoba!
To ja wylałem atrament w gabinecie, to ja podziurawiłem poduszki, to ja napuściłem sadzy do
sypialni! I co mi zrobicie? Nic. A jeśli będziecie mi się sprzeciwiali, podpalę całą tę budę i już!
Przerażeni pobiegliśmy do kuchni do pana Kleksa i opowiedzieliśmy mu o łobuzerskich
wybrykach Alojzego.

Pan Kleks upuścił na podłogę tort, który trzymał właśnie w rękach, i zasępił się bardzo.
– Przewidziałem, że z tym Alojzym będą nieprzyjemności – rzekł z zakłopotaniem. – Trudno.
Dajcie mu, chłopcy, spokój, to nie jest wina jego, lecz mechanizmu. Tak jak nastawia się budzik na
pewną godzinę, można również nastawić mechaniczną lalkę na wykonywanie pewnych czynności.
Czuję w tym sprawę Filipa. Ale jestem zupełnie bezsilny. Rozumiecie? Jestem bezsilny.

Przez chwilę panowało milczenie, po czym pan Kleks ciągnął dalej:
– Nie znam mechanizmu Alojzego. Jest to sekret Filipa, który go skonstruował. Dlatego też
musimy być dla Alojzego wyrozumiali i cierpliwi. W gruncie rzeczy prześcignął was wszystkich. Jest
po prostu cudownym tworem. Nauczył się już w Akademii wszystkiego i umie nawet mówić po
chińsku. Zdaje mi się, że dosłownie zjadł mój słownik chiński, bo nigdzie go nie mogę znaleźć. Idźcie
do swojej pracy. Myślę, że Alojzy sam wreszcie się uspokoi, gdy zobaczy, że nikt nie zwraca na
niego uwagi.

Wyszliśmy z kuchni bardzo strapieni. O ile Anatol był miłym chłopcem i dobrym kolegą, o tyle
Alojzy od dłuższego już czasu dokuczał nam swymi drwinami i docinkami. Kpił sobie ze wszystkich i
ze wszystkiego, odnosił się z lekceważeniem do pana Kleksa, po nocach nie dawał nam spać, a
Mateuszowi przy każdej sposobności wyrywał pióra z ogona. Początkowo znosiliśmy cierpliwie jego
wybryki, potem jednak zaczęliśmy go unikać, tak że wolny czas musiał spędzać samotnie albo z
Anatolem, którego nieustannie dręczył, potrącał i szczypał.

Czytaj więcej  Jan Brzechwa - Akademia Pana Kleksa - rozdział 3

Był antypatycznym, obrzydliwym chłopcem, chociaż istotnie nie można było mu odmówić
niezwykłych zdolności, inteligencji i sprytu.
Trzeba go było za wszelką cenę na jakiś czas unieszkodliwić, dlatego też poświęciłem się dla
dobra sprawy i zaproponowałem mu, aby poszedł ze mną do parku na szczygły.

Alojzy zgodził się, wobec czego urwaliśmy kilka gałązek ostu na przynętę, przygotowaliśmy
pętlice z końskiego włosia i zastawiliśmy sidła, sami zaś przyczailiśmy się w pobliskich krzakach.
– Nudno mi – rzekł szeptem Alojzy. – Jesteście głupcy, jeśli możecie wytrzymać z tym waszym
panem Kleksem. Przy pierwszej sposobności ucieknę stąd i wyjadę do Chin. Właśnie nigdzie indziej,
tylko do Chin. Tak sobie postanowiłem.

Nic mu na to nie odpowiedziałem, on zaś snuł dalej swoje zwierzenia.
– Nie prosiłem pana Kleksa, aby uczył mnie myśleć. Mogłem bez tego się obejść. Wiem, że
jestem zupełnie niepodobny do was, chociaż na pozór niczym się od was nie różnię. Właściwie nie
cierpię was wszystkich, a na pana Kleksa nie mogę patrzyć. Zobaczysz, co ja jeszcze narobię. Długo
będziecie mnie pamiętali.

Mówił coraz głośniej, wreszcie jednak uspokoił się, oparł głowę na rękach i po chwili usnął.
Skorzystałem z tego, wypuściłem złapanego szczygła i cicho stąpając na palcach, pobiegłem do
Akademii.
Chłopcy kończyli już swoje zajęcia. Pokoje i sale lśniły czystością, aż przyjemnie było
spojrzeć.
Zjedliśmy wcześnie kolację i poszliśmy spać.

Alojzego nie było i nikt nawet o niego się nie zatroszczył. Postanowił widocznie spędzić noc w
parku, czemu wcale się nie dziwiłem, gdyż wiedziałem, że ciało jego nie odczuwa chłodu.
Nazajutrz wystroiliśmy się od rana i oczekiwaliśmy przybycia bajek. Pan Kleks po raz
pierwszy włożył na siebie zamiast zwykłego swego surduta tabaczkowy frak z zielonymi wyłogami i
w milczeniu przechadzał się po Akademii. Był cokolwiek mniejszy niż dnia poprzedniego, ale w
nowym stroju zmiana ta była ledwie dostrzegalna.

Już o godzinie dziesiątej zaczęli nadchodzić zaproszeni goście. Park zaludnił się mnóstwem
najrozmaitszych postaci, jakie dzisiaj można oglądać tylko w teatrze lub w kinie.
Aczkolwiek była to już późna jesień, w parku przygrzewało słońce i klomby oraz kwietniki
nagle pozakwitały.

Przed ganek zajeżdżały powozy i złocone karety, w powietrzu latające dywany i skrzynie
furkotały jak samoloty. Przeróżne królewny i księżniczki ciągnęły w otoczeniu swoich dworzan i
paziów. Gnomy i krasnoludki roiły się na ścieżkach, jak owe żaby po spuszczeniu stawu przez pana
Kleksa. Przybywały też zwierzęta znane z niektórych bajek, a więc kot w butach, kura znosząca złote
jajka, niedźwiadek Miś, Koziołek Matołek, Kaczka Dziwaczka, lis–przechera, czapla i żuraw, a
nawet konik polny i mrówka. Rusałka jechała w szklanym powozie napełnionym wodą, a dookoła
niej pluskały się złote rybki. Nie brak też było Arabów, Indian i Chińczyków oraz innych
najrozmaitszych cudzoziemców z bajek i opowieści różnych ludów.
Pan Kleks witał wszystkich przy wejściu do Akademii, a co najdziwniejsze, każdego znał
osobiście.

Muszę również stwierdzić, że najwspanialsi nawet królewicze okazywali panu Kleksowi
szczególny szacunek i jego zaproszenie uważali dla siebie za zaszczyt. Widząc to, doznawałem
uczucia dumy, że jestem uczniem takiego znakomitego człowieka.
Sala szkolna, po rozszerzeniu jej przez pana Kleksa, stała się tak obszerna, że wszyscy goście
pomieścili się w niej z łatwością, a gdyby miało ich być nawet trzy lub cztery razy więcej, na pewno
dla nikogo nie zabrakłoby miejsca.

Mnie wraz z pozostałymi chłopcami przypadło w udziale zajmowanie się gośćmi.
Roznosiliśmy więc na srebrnych tacach i półmiskach przyrządzone przez pana Kleksa przysmaki.
Były tam różne torty i ciastka, czekoladki, kwiaty i owoce w cukrze, pierniki, lody, kremy, winogrona
i orzechy, wyśmienite przysmaki wschodnie dla bajek arabskich, napoje gorące i zimne, a nawet
kompot i cukierki z kolorowych szkiełek, z motyli i z pelargonii.
Dla znawców i smakoszów przygotowane były również pigułki na porost włosów, sny w
pastylkach oraz zielony płyn.

Żabka Podajłapka usadowiła się za moim uchem i podszeptywała mi, kogo i jak mam obsłużyć,
co bardzo ułatwiło mi pracę.
Kiedy wszystkie zaproszone bajki już się zebrały i zajęły miejsca, ustawiliśmy się pod
ścianami. Punktualnie o godzinie jedenastej pan Kleks wszedł na katedrę. W swym tabaczkowym
fraku, z Mateuszem na ramieniu, z rozwianym włosem i mnóstwem galowych piegów na nosie
wyglądał wspaniale.
Salę zaległa cisza.

Czytaj więcej  Maria Konopnicka - "Pojedziemy w cudny kraj"

Pan Kleks odchrząknął i zaczął swoją opowieść:
– Daleko, daleko, za borem, za rzeką, gdzie już nikt nie mieszka, biegnie wąska ścieżka.
Ścieżka biegnie w górę przez kosmatą chmurę, przez białe obłoki biegnie w świat wysoki, gdzie w
dali podniebnej wisi księżyc srebrny. Moje prawe oko bywało wysoko, wszystko, co widziało, mnie
opowiedziało.

Cała powierzchnia księżyca pokryta jest górami z miedzi, srebra i żelaza. Góry poprzecinane są
we wszystkich kierunkach długimi, krętymi korytarzami, od których prowadzi niezliczona ilość drzwi
do leżących wzdłuż korytarzy pieczar.

Mieszkają w nich księżycowi ludzie, którzy nazywają się Lunnami.
Na powierzchni księżyca panuje wieczysty mróz, dlatego też Lunnowie nigdy nie opuszczają
wnętrza gór. Snują się nieustannie po swoich korytarzach, wędrują z piętra na piętro, zapuszczają się
w głąb swojej planety, drążą niestrudzenie metalowe ściany i prowadzą pracowite życie mrówek.
Roślinności na księżycu nie ma żadnej, nie ma też żadnych innych żywych istot prócz Lunnów.
Lunnowie nie posiadają ani ciała, ani kości. Utworzeni są z mglistej miazgi podobnej do
obłoków i mogą przybierać najrozmaitsze, dowolne kształty. Miazga ta pokryta jest przezroczystą
elastyczną powłoką, przypominającą żelatynę.

Wszyscy Lunnowie mają naczynia ze szkła, w którym spędzają czas wolny od pracy. Każde z
tych naczyń posiada odrębny kształt, dzięki czemu Lunnowie mogą wyodrębnić się jedni od drugich.
Mieszkania Lunnów wypełnione są dziwacznymi sprzętami z żelaza i miedzi. Są to przeróżne
krążki, płytki, talerze, misy, poustawiane na trójnogach lub pozawieszane na ścianach.
Światła Lunnowie nie posiadają, natomiast sami promieniują w miarę potrzeby. Żywią się
zielonymi kulkami, które wybierają z miedzi. Wydają dźwięki podobne do uderzeń srebrnych
dzwonków i doskonale w ten sposób porozumiewają się między sobą.
Lunnowie poruszają się podobnie jak obłoki, to znaczy – płynąc. Do pracy nie używają żadnych
narzędzi i we wszystkim, co robią, posługują się różnymi promieniami, które z siebie wydzielają.
Tacy są księżycowi ludzie zwani Lunnami.

Na południu półkuli księżyca, w Wielkiej Srebrnej Górze, mieszka władca Lunnów, potężny i
groźny król Niesfor. On jeden tylko osiągnął taki stopień doskonałości, że utracił swą
przezroczystość i ukształtował swe płynne ciało bez potrzeby uciekania się do szklanego naczynia.
Król Niesfor podobny jest do człowieka ziemskiego, ma nawet ręce i nogi, brak mu tylko twarzy,
dlatego też głowa jego posiada formę gładkiej kuli.

Król Niesfor nigdy nie wypuszcza z dłoni wąskiego, długiego miecza. Gdy który z Lunnów
narazi się na jego gniew, przekłuwa go ostrzem swej klingi.
Wtedy z żelatynowej powłoki wypływa promienista miazga i ulatnia się w jednej chwili.
Powłokę przekłutego Lunna król Niesfor zabiera do swego srebrnego pałacu i chowa do żelaznej
skrzyni.

Pewnego dnia król Niesfor przełamał obyczaje swojego ludu i wyszedł na powierzchnię
Srebrnej Góry. Wtedy właśnie stała się rzecz, której nikt nie był w stanie przewidzieć… – w tym
miejscu pan Kleks przerwał i uważnie czegoś nasłuchiwał.
Po chwili zaczął zdradzać zaniepokojenie, które wyraźnie udzieliło się wszystkim obecnym. Z
parku dolatywały krzyki, trzask łamanych gałęzi, brzęk tłuczonych szyb. Widocznie zaszło coś
szczególnego.

Zgiełk przybliżał się coraz bardziej, aż nagle drzwi do sali rozwarły się z łoskotem i w progu
stanął Alojzy.
Był rozczochrany, brudny, ubranie miał pomięte. W dłoni trzymał sękaty kij.
Na twarzy jego malowała się wściekłość.

– A cóż to znaczy, panie Kleks?! – zawołał głosem, który zamroził i przeraził wszystkich. –
Zachciało się wam urządzać zabawy beze mnie! Co? Mnie się zostawiło szczygłom na pożarcie, a tu
przez ten czas opowiada się bajeczki! Czego się gapicie na mnie, wy wszyscy? Fora ze dwora!
Wynosić się stąd, pókim dobry!

Przy tych słowach zaczął wymachiwać kijem nad głowami wystraszonych gości.
Pan Kleks zaniemówił, spoglądał przed siebie szklanym wzrokiem i nerwowo szarpał brwi.
Alojzy bez żadnych przeszkód buszował po sali, wreszcie zbliżył się do stołu zastawionego
przysmakami pana Kleksa i z całych sił uderzył w stół kijem. Rozległ się trzask, odłamki porcelany i
szkła posypały się we wszystkie strony, a kremy i napoje ochlapały najbliżej siedzących gości.
Anatol usiłował obezwładnić Alojzego, ale jednym pchnięciem pięści został obalony na
podłogę.

Powstał popłoch nie do opisania.
Jedna królewna i dwie małe księżniczki zemdlały, pozostali zaś goście pozrywali się z miejsc i
zaczeli uciekać drzwiami i oknami.
Pan Kleks stał nieruchomo jak słup soli, skurczył się tylko nieco i ze smutkiem spoglądał na
Alojzego.
– Hej! Panowie, panowie! – krzyczał Alojzy – może byście się tak trochę pospieszyli? Zmykaj,
Kaczko Dziwaczko, bo cię zjem na obiad! Uciekaj, mrówko, bo cię rozdepczę! Teraz ja się bawię,
cha–cha–cha!

Czytaj więcej  Bajeczki Maszy odcinek 7 - Wierzchołki i korzonki

Z ciżby tłoczących się do drzwi gości wysunęła się nagle piękna blada pani o dumnej postawie.
Podeszła do Alojzego i rzekła doń stanowczym głosem:
– Jestem Wieszczką lalek. Żądam od ciebie, abyś natychmiast opuścił salę!
– Ale Alojzy nie był już zwykłą lalką i dlatego Wieszczka nie miała nad nim władzy.
Roześmiał się jej szyderczo w twarz, odwrócił się plecami i rozpychając się brutalnie, zawołał:
– To jeszcze nie koniec, panie Kleks! Odechce się panu pańskich bajeczek! Z pańskiej
Akademii zostaną trociny. Rozumie pan? Tro–ci–ny!
Alfred, nie mogąc znieść tej sceny, rozpłakał się.

Inni chłopcy stali przerażeni i spoglądali na pana Kleksa. Ja dygotałem wprost z oburzenia i
uczucia przykrości.
Sala stopniowo opróżniała się, aż wreszcie opustoszała całkiem.
Z parku dolatywał turkot odjeżdżających powozów i karet. Zemdloną królewnę wynieśli jej
paziowie na rękach.

Zostaliśmy sami z panem Kleksem znieruchomiałym i zapatrzonym przed siebie.
Tymczasem sala zmniejszyła się i powróciła do zwykłych swoich rozmiarów, niebo
zachmurzyło się i znowu zaczął padać drobny jesienny deszcz.
Alojzy z miną pełną zadowolenia rozsiadł się w fotelu na wprost pana Kleksa i wyzywająco
gwizdał.

Wreszcie pan Kleks się ocknął. Rozejrzał się po pustej sali, popatrzył na nas, stojących pod
ścianami, potem na Alojzego i rzekł spokojnie, jak gdyby nigdy nic:
– Szkoda, chłopcy, że nie mogłem opowiedzieć do końca historii o księżycowych ludziach.
Będę musiał odłożyć to do innej książki! Trudno. Zdaje się, że czas już na obiad. Prawda, Mateuszu?
– Awda, awda! – zawołał Mateusz i pofrunął w kierunku jadalni.
Nie zwracając uwagi na Alojzego, pan Kleks przeszedł obok niego, uniósł się w powietrze i
popłynął w ślad za Mateuszem, przytrzymując rękami rozwiewające się poły swego tabaczkowego
fraka.
Taki to był wspaniały człowiek!

Nawigacja<< Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 9Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 11 >>
Ten rozdział jest częścią 10 of 32 Akademia Pana Kleksa Jan Brzechwa