Baśnie braci Grimm – „Spółka hultajska”
10 października 2020Rzekł kogucik do kurki:
– Dojrzewają już orzechy, pójdźmy na górkę i najedzmy się raz do syta, anim wiewiórka sprzątnie wszystko.
– Masz rację – odparła kurka – chodźmy i sprawmy sobie wesołą ucztę.
Ruszyli więc na górkę, a że dzień był słoneczny, zabawili tam do wieczora. Otóż nie wiem, czy się tak bardzo najedli, czy duma ich taka rozpierała, dość że nie chciało się im wracać piechotą i kogucik musiał zrobić wózeczek z łupin orzecha. Siadła kurka do wózka i rzekła:
– A ty się zaprzęgnij!
– Nie głupim – odparł kogucik. – To już wolę pieszo wracać! Nie, takeśmy się nie umawiali. Woźnicą chętnie bym był i na koźle siedział, ale zaprzęgnąć się nie chcę!
Kiedy się tak sprzeczali, nadeszła kaczka:
– A hultaje, kto wam pozwolił wchodzić na moją górkę orzechową? Czekajcie, ja wam dam nauczkę! – i z rozwartym dziobem rzuciła się na kogucika.
Ale kogucik też był chwat i tak skuł kaczkę ostrogami, że ta wkrótce prosiła o łaskę; aby ponieść karę, pozwoliła się zaprząc do wózka. Kogucik siadł na koźle jako woźnica i bezustannie poganiał kaczkę:
– Prędzej, prędzej, kaczuszko!
Gdy już spory kawał drogi ujechali, spotkali dwie piesze podróżniczki, szpilkę i igłę.
– Stój, stój! – zawołały obie i poprosiły, aby zabrano je na wózek, były bowiem u krawca z wizytą i zasiedziały się przy piwie, a teraz tak jest ciemno i takie błoto na gościńcu, że boją się same wracać.
Ponieważ były to szczupłe osóbki, zgodził się kogucik, aby wsiadły, jednakże pod warunkiem, że nie będą jemu ani kurce deptać po nogach.
Późnym wieczorem dotarli do karczmy, a że nie chcieli jechać dalej nocą, a i kaczka chwiała się już na nogach, postanowili prosić o nocleg. Karczmarz początkowo wzbraniał się przyjąć tak podejrzane towarzystwo, ale uległ wreszcie ich namowom, zwłaszcza że kogucik obiecał dać mu jajko, które kurka zniosła po drodze, i kaczkę, która co dzień jajko znosi. Zasiedli więc wesoło do wieczerzy.
O świcie, gdy wszyscy jeszcze spali, zbudził kogucik kurkę, przyniósł jajko, które zjedli razem, a skorupki wrzucił do pieca. Potem wetknęli igłę, która jeszcze spała, w fotel gospodarza, a szpilkę w jego ręcznik i cichaczem wymknęli się z karczmy. Kaczka, która lubiła spać pod gołym niebem i nocowała na podwórzu, słysząc, co się dzieje, wymknęła się za nimi, skoczyła do strumyka i popłynęła. A wolała to, niż ciągnąć wózek.
Po godzinie wstał karczmarz z łóżka, umył się i chciał wytrzeć twarz ręcznikiem, a tu szpilka drapnęła go po twarzy, rysując mu czerwoną krechę od ucha do ucha. Podszedł do pieca, aby sobie fajkę zapalić, a tu skorupki od jajka prysnęły mu w oczy.
– Cóż to za nieszczęśliwy poranek mam dzisiaj! – mruknął zły i siadł ciężko na fotelu.
Wnet jednak podskoczył z krzykiem, gdyż igła ukłuła go boleśniej jeszcze niż szpilka, i to nie w głowę. Teraz rozgniewał się na dobre, a podejrzewając o te psoty wczorajszych późnych gości, poszedł się z nimi rozmówić. Ale daremnie ich szukał, śladu już po nich nie było.
Wówczas poprzysiągł sobie, że nigdy już nie przyjmie do karczmy takich hultajów, co to dużo jedzą, nie płacą, a zamiast podziękowania płatają złośliwe figle.