Baśnie braci Grimm – „Bajka o tym, co wyruszył, by nauczyć się bać”
7 października 2020Pewien ojciec miał dwóch synów, starszy z nich był mądry i rozumny, a i znał się na wszystkim, młodszy zaś był głupi, niczego nie umiał pojąć ani się nauczyć, a gdy ludzie go widzieli, mówili: ten ci dopiero będzie brzemieniem dla ojca!” gdy coś trzeba było zrobić, to zawsze musiał to robić ten starszy, a gdy ojciec kazał mu późno po coś, ba czasem nawet w nocy, a droga wiodła przez cmentarzyk na kościelnym dziedzińcu albo inne ponure miejsce, odpowiadał zawsze, „O nie, ojcze, nie pójdę tam, straszno mi!” bo po prostu się bał. A czasem, gdy wieczorami opowiadano przy ogniu historie, przy których włos się jeży, słuchacze mawiali, „Och, straszno mi!” Młodszy siedział w kącie i wszystkiego słuchał, a nie mógł pojąć, o co w tym chodzi. „Zawsze mówią: straszno mi! A mi nie straszno. Pewnie to jakaś sztuka, z której nic nie rozumiem.”
Zdarzyło się, ojciec raz rzekł do niego „Słuchaj, ty tam w rogu, rośniesz i robisz się silny, musisz się czegoś nauczyć, czym będziesz zarabiał na chleb. Popatrz jak twój brat się stara, lecz przy tobie chmiel i słód są stracone.” – „Ach, Ojcze,” odpowiedział, „Chciałbym się czegoś nauczyć. Gdyby się dało, chciałbym się nauczyć, żeby mi też strasznie bywało. Nic z tego nie rozumiem.” Starszy się uśmiał, gdy to usłyszał, i pomyślał sobie „Drogi Boże, ale głupek z mojego brata, nic z niego nie będzie, co ma być haczykiem, musi się zawczasu skrzywić.” Ojciec westchnął i odpowiedział mu. „Strachu, nauczysz się tego, ale na chleb tym nie zarobisz.”
Wkrótce potem dom odwiedził kościelny. Ojciec skarżył się na swą biedę i opowiedział, jak marnie jego młodszy syn został obdarzony przez naturę, nie znał się na niczym i niczego nie mógł się nauczyć. „Pomyślcie tylko, gdy go zapytałem, jak chce zarabiać na chleb, zażyczył sobie, nauczyć się bać.” – „Jeśli tylko tyle,” odpowiedział kościelny, „może uczyć się u mnie, dajcie go mi, ja już go ostrugam.” Ojciec był zadowolony, bo sobie pomyślał „Chłopaka się troszkę przystrzyże.” Kościelny zabrał go do domu, on zaś musiał dzwonić dzwonem. Po paru dnia zbudził go o północy, kazał mu wstać, wejść na kościelną wieżę i dzwonić. „Nauczysz się, co to jest strach,” pomyślał, zakradł się przodem, a gdy chłopak był na górze i się odwrócił by chwycić za linę od dzwonu, zobaczył na schodach, naprzeciw dziury z której uchodził dźwięk, białą postać. „Kto tam?” zawołał, lecz postać nie odpowiedziała, nie ruszyła się ni drgnęła. „Odpowiedz,” zawołał chłopiec, „albo sprawię, że sobie pójdziesz. Nie masz tu nocą nic do roboty.” Kościelny jednak ani się ruszył, by chłopak pomyślał sobie, że jest duchem.
Chłopak zawołał drugi raz „Czego tu chcesz? Mów, jeśli jesteś porządnym chłopem, albo zrzucę cię ze schodów.” Kościelny pomyślał „On nie myśli o tym poważnie,” nie dobył z siebie głosu, stał tam jak kamień. Zawołał więc chłopak trzeci raz, a gdy i tym razem było to daremne, rozpędził się i zrzucił ducha ze schodów, że ten spadł dziesięć stopni w dół i zatrzymał się w rogu. Potem zadzwonił dzwonem i nie mówiąc słowa poszedł do domu, położył się do łóżka i spał jak przedtem. Żona kościelnego czekała jakiś czas na swojego męża, lecz ten nie jakoś nie wracał. W końcu obleciał ją strach, zbudziła chłopca i zapytała „Nie wiesz, gdzie jest mój mąż? Poszedł przed tobą na wieżę.” – „Nie,” odpowiedział chłopak, „ale stał tam ktoś przed dziurą, z której dźwięk uchodzi, na schodach, a że nic nie mówił, a i odejść nie chciał, pomyślałem, że to jakiś łobuz i spuściłem go na dół. Idźcie, a zobaczycie, czy to był on. Jeśli tak to mi przykro.” Kobieta wyskoczyła co sił i znalazła swego męża, który leżał w rogu i jęczał złamawszy nogę.
Zniosła go na dół i pospieszyła z wielkim krzykiem do ojca chłopaka. „Wasz chłopak,” zawołała, „Wyrządził wielkie nieszczęście. Zrzucił mojego męża ze schodów, że aż nogę złamał. Zabierzcie tego nicponia z naszego domu.” Ojciec wystraszył się, przybiegł do syna i złajał go. „Cóż to za bezbożne figle, pewni zły je tobie podszepnął.” – „Ojcze,” odpowiedział, „Posłuchajcie tylko, jestem niewinny. Stał tak w nocy, jak ktoś, kto ma złe zamiary. Nie wiedziałem, kto to był i trzy razy go napomniałem by mówił lub odszedł.” – „Ach,” rzeką ojciec, ” Z tobą doznam jeszcze nieszczęścia, zajdź mi z oczu, nie chcę cię więcej widzieć.” – „Dobrze ojcze, poczekajcie tylko, aż nadejdzie dzień, a pójdę sobie, by nauczyć się bać, posiądę sztukę, która mnie wykarmi.” – „Ucz się, czego chcesz,” rzekł ojciec, „Mi jest wszystko jedno. Masz tu pięćdziesiąt talarów i idź z nimi w świat, tylko nie mów nikomu, skąd jesteś i kto jest twoim ojcem, bo musiałbym się ciebie wstydzić.” – „Dobrze, ojcze, jak chcecie, jeśli nie chcecie nic więcej, z będę to miał na uwadze.”
Gdy wstał dzień, chłopak wsadził swoje pięćdziesiąt talarów do kieszeni, wyszedł na wielką drogę i mówił do siebie „Gdybym się był bał, gdybym się był bał!” Podszedł wtedy do niego jakiś człowiek, który słyszał, rozmowę, jaką chłopak prowadził sam ze sobą, a gdy byli kawałek dalej, skąd można już było widzieć szubienicę, człek ów rzekł do niego „Widzisz, tam jest drzewo, gdzie siedmiu weseliło się z córką powroźnika, a teraz uczy się fruwać. Usiądź pod nimi i czekaj, aż przyjdzie noc. Nauczysz się bać.” – „Jeśli nic więcej do tego nie trzeba,” odpowiedział chłopak, „To łatwizna, a jeśli nauczę się szybko bać, dostaniesz moje pięćdziesiąt talarów, przyjdź jutro rano do mnie.” Poszedł więc chłopak do szubienicy, usiadł pod nią i czekał, aż nadejdzie wieczór.” A że było mu zimno, rozpalił sobie ognisko, lecz koło północy nadszedł tak zimny wiatr, że mimo ognia nie chciało się zrobić ciepło. Wiatr uderzał wisielcami jeden o drugiego, bujali się tam i z powrotem, a on pomyślał sobie „Zimno ci tu na dole przy ogniu, ależ muszą marznąć i bujać się ci na górze.”
A ponieważ nosił w sobie współczucie, przystawił drabinę, wszedł do góry, odwiązał jednego po drugim i całą siódemkę ściągną na dół. Potem podsycał ogień, dmuchał, i poustawiał ich dookoła, żeby się ogrzali. Lecz oni siedzieli tak i ani się ruszyli. Tymczasem ogień przeszedł na ich ubrania. Rzekł więc „Uważajcie, bo zaraz was znowu powieszę.” Lecz nieboszczyki nie słuchały, milczały, a płonące łachy wcale im nie przeszkadzały. Rozzłościł się więc i rzekł „Jeśli nie będziecie uważać, to nie mogę wam pomóc, nie chcę się z wami spalić,” i powiesił ich rządkiem z powrotem. Potem usiadł przy ogniu i zasnął, a następnego ranka, przyszedł do niego ów człek. Chciał od niego pięćdziesiąt talarów i rzekł „No, już wiecie, co to strach?” – „Nie,” odpowiedział, „skąd mam wiedzieć? Ci na górze nie otwierali pysków, a byli tak durni, że łachy, które mięli na ciele, im się poprzypalały, a oni nic.” Widział tedy człek ów, że nie odejdzie z pięćdziesięcioma talarami, poszedł sobie i rzekł „takiego jeszcze nie widziałem.”
Chłopak ruszył swoją drogą i znów zaczął mówić do siebie „Ach, gdyby umiał się bać! Ach, gdybym umiał się bać!” Usłyszał to pewien woźnica, który szedł za nim, i zapytał go „Ktoś ty?” – „Nie wiem,” odpowiedział chłopak. Woźnica zapytał go znowu „Skąd jesteś?” – „Nie wiem.” – „A kto jest twoim ojcem?” – „Nie mogę tego powiedzieć.” – „Co ty tam mruczysz ciągle pod nosem?” – „Ach,” odpowiedział chłopak, „Chciałbym umieć się bać, ale nikt mnie nie chce nauczyć.” – „Przestań głupio gadać,” rzekł woźnica, „Chodź ze mną, zobaczymy, gdzieś cię ulokuję.” Chłopak poszedł z woźnicą, a wieczorem doszli do gospody, gdzie chcieli przenocować. Przed wejściem do izby rzekł głośno raz jeszcze „Gdybym się bał! Gdybym się bał!” Gospodarz, który to usłyszał, uśmiał się i rzekł „Jeśli na to macie ochotę, jest po temu dobra okazja.” – „Ach, milcz lepiej,” rzekła jego żona, „Już niejeden wścibski człek życiem za to zapłacił, byłaby wielka szkoda tych pięknych oczu, gdyby nie mogły dłużej patrzeć na światło dnia.” Chłopak rzekł jednak „Choćby nie wiem, jakie to było trudne, chcę się tego nauczyć, dlatego ruszyłem w drogę.”
Nie dawał gospodarzowi spokoju, aż ten opowiedział mu, że niedaleko stoi zaklęty zamek, gdzie można się było bez trudu nauczyć, co to jest strach, gdyby kto ważył się czuwać w nim trzy noce. Król obiecał temu, kto się na to waży, swoją córkę za żonę, a jest ona najpiękniejszą dziewicą pod słońcem- W zamku są też wielkie skarby, strzeżone przez złe duchy, które się uwalniają i mogłyby z biedaka uczynić bogatego. Już wielu próbowało tam wejść, ale jeszcze żaden nie wyszedł. Poszedł więc chłopak następnego ranka przed oblicze króla i rzekł „Jeśli mi pozwolicie, będę czuwał przez trzy noce w zaklętym zamku. Król spojrzał na niego, a że mu się spodobał, rzekł „Możesz prosić po trzykroć, a muszę to być martwe rzeczy. Możesz je zabrać na zamek.” On zaś odpowiedział więc „Proszę więc o ogień i tokarkę z nożem.
Król kazał mu to zanieść do zamku za dnia. Gdy miała już nadejść noc, chłopak poszedł do niego, rozpalił sobie w komnacie jasny ogień, postawił obok tokarkę z nożem i usiadł na niej. „Ach, gdybym się bał!” rzekł, „ale tu też się tego nie nauczę.” Koło północy chciał podsycić ognia, a gdy do niego dmuchnął , krzyknęło coś z kąta „au, miau, ale nam zimno!” – „Głupcy zawoła, „co tak krzyczycie, chodźcie, usiądźcie przy ogniu i się ogrzejcie.” A gdy to rzekł, przyszły dwa czarne koty wielkimi susami, usiadły po obu jego stronach i patrzyły nań dziko swymi ognistymi oczyma. Po chwili, gdy się ogrzały, rzekły „Kamracie, pogramy w karty?” – „Czemu nie?” odpowiedział, „ale pokażcie mi najpierw wasze łapy.” Wyciągnęły więc pazury. „Ach,” rzeką, „Ale macie długie pazury, muszę je najpierw obciąć.” Chwycił je więc za kark, podniósł do tokarki i przykręcił im łapy. „Popatrzyłem wam na paluchy,” rzekł „i przeszły mi ochota na grę w karty,” zatłukł je i wyrzucił do wody. Ledwo uspokoił tę dwójkę, a ze wszystkich kątów powyłaziły czarne koty i czarne psy na żarzącym się łańcuchu, wciąż więcej i więcej, tak że nie miał już ujścia.
Krzyczały strasznie, deptały po ogniu, porozwalały go i chciały ugasić. Patrzył na to przez chwilę w spokoju, ale wkrótce było mu tego za wiele, chwycił za nóż i zawołał „Jazda stąd, motłochu,” i ruszył na nich siekąc. Część uskoczyła, innych zabił i wyrzucił do stawu. Gdy wrócił dmuchnął w żar, a ogień na nowo się rozpalił. Ogrzał się, a gdy tak siedział, oczy same poczęły się zamykać i nabrał ochoty na sen. Rozejrzał się, a w kącie ujrzał wielkie łoże, „A to mi się udało,” rzekł i położył się do niego. Gdy już miał zamykać oczy, łóżko zaczęło jeździć, a jeździło po całym zamku.. „I dobrze,” rzekł, „całkiem dobrze.” A łoże jechało, jakby zaprzęgnięte w sześć koni było, po progach i schodach, w górę i w dół. Nagle hop, przewróciło się, górą do dołu, że leżało na nim jak góra. Lecz on cisnął pierzyny i poduszki w górę, wyszedł i rzekł „Teraz niech jedzie, kto ma ochotę.” Położył się przy ogniu i spał, aż nastał dzień. Z rana przybył król, a gdy zobaczył, jak leży na ziemi, pomyślał, że suchy go ubiły i że jest martwy. Rzekł wtedy „Szkoda tego pięknego człowieka.” Usłyszał to chłopak, wstał i rzekł „Tak daleko jeszcze nie zaszło!” Król się dziwi, ucieszył sił się i zapytał, jak mu poszło. „Dobrze,” odpowiedział, „Minęła jedna noc, dwie następne też miną.” Gdy przyszedł do gospodarza, ten zrobił wielkie oczy. „Nie myślałem,” rzekł, „że cię jeszcze zobaczę przy życiu, nauczyłeś już się bać?” – „Nie,” rzekł, „Wszystko daremnie, gdyby ktoś tylko mógł mi to powiedzieć!”
Drugiej nocy znowu poszedł na zamek, usiadł przy ogniu i zaczął od nowa swą starą pieśń „Ach, gdybym się bał!” gdy nadeszła północ, usłyszał hałas i łoskot, zrazu cichy, potem coraz głośniejszy, aż wreszcie znów zrobiło się ciszej, w końcu przybiegła po kominie połowa człowieka z głośnym krzykiem i upadła przed nim. „Hej!,” zawołał, „brakuje drugiej połowy, tego jest za mało.” Hałas znów rozpoczął się od nowa, to coś szalało i wyło, spadła też druga połowa. „Czekajcie,” rzekł, „muszę troszkę podmuchać w ogień.” Gdy to zrobił i znów się rozejrzał, oba kawałki połączyły się w jeden, siedział tam straszny typ na jego miejscu. „tak się nie zakładaliśmy,” rzekł chłopak, „ławka jest moja.” Człek ów chciał go odpędzić, ale chłopak nie dał sobie w kaszę dmuchać, zwalił go przemocą i usiadł na swoim miejscu. Wtedy pospadał więcej takich typków, jeden po drugim, powyciągali dziewięć trupich piszczeli i dwie trupie główki, poustawiali i grali w kręgle. Chłopak też nabrał ochoty i zapytał” Słuchajcie, mogę z wami?” – „Tak, jeśli masz pieniądze.” – „Pieniędzy mam dość,” odpowiedział, „ale wasze kule nie są dość okrągłe.” Wziął więc trupie główki, ułożył na tokarce i je zaokrąglił. „No, teraz będę się lepiej turlać,” rzekł, „Hej, do zabawy!” Grał z nimi i stracił co nieco pieniędzy, lecz gdy wybiła dwunasta, wszystko zniknęło u oczu. Położył się i zasnął w spokoju. Następnego przyszedł król i chciał się wszystkiego dowiedzieć. „Jak poszło ci tym razem?” zapytał. „Grałem w kręgle,” odpowiedział, „przegrałem parę halerzy.” – „I nie bałeś się?” – „Ach, co tam,” rzekł, „ubawiłem się. Gdybym tylko umiał się bać!”
Trzeciej nocy znowu usiadł na swej ławce i rzekł ponuro „Gdyby tylko umiał się bać!” gdy zrobiło się późno, przyszło sześciu wielkich typów i wniosło trumnę. Rzekł więc „ha ha, to na pewno mój kumoś, który umarł przed paroma dniami,” pokiwał palcem i zawołał „Chodź no kumosiu, chodź,” postawili trumnę na ziemi, a on podszedł do niej i zdjął wieko. „Leżał tam nieżywy człek. Pomacał jego twarzy, ale była zimna jak lód. „Czkaj,” rzekł, „trochę cię ogrzeję,” podszedł do ognia, ogrzał swoją dłoń i położył mu na twarzy, lecz trup pozostał zimny. Wyciągnął go zatem, usiadł przy ogniu i położył go na swym łonie, nacierał mu ręce, żeby krew znów zaczęła krążyć. A gdy i to nie pomagało, wpadł na pomysł „gdy dwóch leży w łóżku, to ogrzewają się wzajemnie,” zaciągnął go do łóżka i położył się koło niego. Po chwili trup zrobił się ciepły i zaczął się ruszać. Rzekł wtedy chłopak „Widzisz, kumosiu, nie ogrzałem cię?!” Trup się podniósł i zawołał „Teraz cię uduszę.” – „Co,” rzekł, „to tak mi dziękujesz? Zraz znowu trafisz do trumny,” uniósł go, wrzucił do środka i zamknął wieko. Przyszło wtedy sześciu typów i go odnieśli. „Jakoś się nie boję,” rzekł, „tu nie nauczę się tego do końca życia.”
Wtedy wszedł człowiek, a był większy od wszystkich innych, wyglądał straszliwie, lecz był stary i miał długą, białą brodę. „O ty łotrze,” zawołał, „Teraz nauczysz się bać, bo umrzesz.” – „Nie tak szybko,” odpowiedział chłopak, „Jeśli mam umrzeć, to musisz mnie dostać.” – „Już ja cię złapię,” rzekł potwór. „Powoli, powoli, nie szykuj się tal, jestem tak silny jak ty, a może jeszcze silniejszy.” – „Zobaczymy,” powiedział stary, ” jeśli jesteś silniejszy, to cię puszczę, chodź, spróbujemy.” Poprowadził go przez ciemne korytarze, do kowalskiego ogniska, wziął siekierę i wbił kowadło jednym uderzeniem w ziemię. „Umiem to lepiej,” rzekł chłopak i podszedł do drugiego kowadła, stary stanął koło niego i chciał się przyjrzeć, a jego biała broda zwisała. Chłopak złapał za siekierę, przeciął kowadło na pół jednym ciosem i zaklinował w nim brodę starego. „mam cię,” rzekł chłopak, „Teraz twoja kolej umrzeć.” Potem złapał za żelazny pręt i walił starego, aż ten począł jęczeć i prosił, żeby przestał. Chciał mu dać wielkie bogactwa. Chłopak złapał za siekierę i go wypuścił. Stary poprowadził go z powrotem do zamku i pokazał w piwnicy trzy skrzynie pełne złota. „Z tego,” rzekł, „część jest dla biednych, druga dla króla, a trzecia dla ciebie.” Wybiła właśnie dwunasta i duch znikł, a chłopak stał tak w ciemności. „Jakoś wyjdę,” rzekł, szedł po omacku, znalazł drogę do komnaty i zasnął przy swoim ognisku. Następnego ranka przyszedł król i rzekł „Pewnie się nauczyłeś, co to strach?” – „Nie,” odpowiedział, Co to takiego? Mój zmarły kum tu był, przyszedł pewien brodaty człek i pokazał mi dużo pieniędzy, ale co to jest strach, nikt mi nie powiedział.” Król zaś rzekł „Wybawiłeś zamek i poślubisz moją córkę.” – „Wszystko wspaniale, ale wciąż nie wiem, co to jest strach.”
Wyniesiono złota, świętowano wesel, a młody król, choć kochał swą żonę i był szczęśliwy, ciągle powtarzał „Gdybym tylko umiał się bać, gdybym tylko umiał się bać.” Zachmurzyło ją to wreszcie. Jej pokojówka rzekła „Znajdę radę, by nauczył się bać.” Wyszła do strumienia, który płynął przez ogród i kazała przynieść wiadro pełne kiełbia. W nocy, gdy młody król spał, małżonka jego ściągnęła pierzynę, w wylała na niego kubeł zimnej wody z kiełbiem, a małe rybki podskakiwały wokół niego. Obudził się i zawołał, „Ale mi straszno, boję się, droga żono! Tak, teraz wiem, co to strach.”