Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 16
11 listopada 2022Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 16 KIERUNEK – PATENTONIA
Zanim Bajdoci zdążyli przyjrzeć się dokładnie ruchowi na stacji i pasażerom, sufit i ściany
Stalowej Strzały uniosły się niespodziewanie w górę, natomiast cała dolna platforma, wraz z
fotelami i pozostałą zawartością torpedy, ruszyła naprzód. Rozległy się dźwięki sygnałów, płyty
rozsunęły się otwierając szeroki tunel, który wchłonął podróżników. Ale już po chwili platforma
wynurzyła się na zewnątrz dworca. Posuwała się szybko po ulicy, która przedstawiała ciekawy
widok. Wysoko nad jezdnią, na stalowych wiązaniach i łukach, wznosiły się domy Patentończyków, a
na dole sunęło automatycznie osiem ruchomych chodników, każdy z inną szybkością. Chodniki
wewnętrzne przeznaczone były dla ruchu pieszego, zewnętrzne, o wiele szersze, służyły dla
pojazdów. Platforma Bajdotów posuwała się prawym skrajem jezdni, zaś obok przesuwali się
mieszkańcy tego zmechanizowanego miasta, a każdy z nich stał na wielkiej stopie swojej jedynej
nogi. Ponieważ sąsiedni chodnik poruszał się z taką samą prawie szybkością, co platforma Bajdotów,
mogli oni ze swoich foteli przyglądać się tubylcom.
Patentończycy wyróżniali się nie tylko tym, że posiadali jedną nogę, ale nadto przewyższali
Bajdotów wzrostem o trzy głowy. Mieli też nosy niezwykle długie i bardzo ruchliwe, tak jak gdyby
węch stanowił najważniejszy zmysł tych istot. Mężczyźni byli zupełnie łysi, kobietom zaś od połowy
głowy wyrastały rude włosy, zaplecione w trzy krótkie warkoczyki. Dzieci pod tym względem
niczym nie różniły się od dorosłych.
Ubiór Patentończyków był prosty i jednolity. Składał się ze skórzanych kurtek, długich
wełnianych pończoch i obszernych peleryn. Wielkie stopy obute były w gumowe kamasze na
podwójnych sprężynowych podeszwach, dzięki którym mogli z lekkością koników polnych robić
skoki na wysokość kilku metrów i poruszać się z szybkością czterdziestu mil na godzinę.
Chodniki nigdy się nie zatrzymywały. Patentończycy jednym zwinnym skokiem wydostawali się
na perony, ustawione w pewnych odstępach wzdłuż jezdni. W tem sam sposób wskakiwali z peronów
na chodniki.
Z lewej strony jezdni biegł najszybszy chodnik, który unosił liczne pojazdy w kształcie cygar,
kul i spłaszczonych ogórków. Pojazdy te nie posiadały kół, tylko szerokie płozy, podobne do nart.
Pojazdy kuliste były to dwuosobowe świdrowce, wykonane w całości z cienkiego, lekkiego
metalu o przezroczystości szkła. Nazwa ich pochodziła stąd, że w środku pojazdu sterczał maszt w
kształcie świdra, który za pomocą motoru atomowego kręcił się z szybkością stu tysięcy obrotów na
sekundę. Dzięki płaskim nacięciom świdra, zastępującego śmigło, świdrowce unosiły się w górę, a
przy odpowiednim manipulowaniu regulatorem mogły wisieć nieruchomo w powietrzu lub też
odbywać podróże tak jak samoloty. Chmary świdrowców wirujących w niebie wyglądały z dołu jak
bańki mydlane. Inne pojazdy, przeznaczone do podróży wodno–lądowych, poruszały się za pomocą
śruby umieszczonej z przodu na samym dziobie. Mogły one poruszać się po każdym terenie, gdyż
umocowane pod spodem płozy zastępowały szyny kolejowe. Śrubowce rozwijały olbrzymią
szybkość, przeskakiwały nierówności terenu, zaledwie dotykając płozami ziemi.
Bajdoci rozglądali się dokoła z szeroko otwartymi ustami i raz po raz wydawali okrzyki
zdumienia, a pan Kleks wypytywał przesuwających się obok Patentończyków o rozmaite szczegóły,
dotyczące konstrukcji świdrowców i śrubowców. Rozmowy toczyły się w języku bajdockim, jeśli
zaś chodzi o język miejscowy, to prawie nigdzie nie było go słychać, gdyż Patentończycy między
sobą porozumiewali się w sposób zupełnie inny. Mieli na nosach okulary, których szkła podobne
były do małych ekranów. Odbijały się na nich myśli Patentończyków, przybierając kształt ruchomych
obrazów, i dlatego wymiana słów była całkiem zbędna. Pan Kleks obiecał towarzyszom podróży, że
wystara się dla nich o takie okulary.
– Ale musicie pamiętać – dodał pan Kleks – że Patentończycy nie miewają myśli, które
chcieliby ukryć przed innymi. Obawiam się, że niejeden z was będzie wolał wyrzec się cudownych
okularów niż zdradzić się ze swoimi myślami. Jesteśmy z innej gliny i nie wszystkie tutejsze
wynalazki dadzą się zastosować do naszego życia.
Na ruchomych chodnikach pojawiały się coraz to nowe postacie patentońskich jednonogich
wielkoludów. Niektórzy z nich, dla przyspieszenia podróży, skakali na swoich sprężynowych
podeszwach w kierunku ruchu i znikali na podobieństwo pcheł. Dzieci odbywały drogę siedząc na
składanych stołeczkach. Świdrowce wznosiły się i lądowały dla nabrania paliwa z ustawionych
wzdłuż chodnika zbiorników. Platforma Bajdotów posuwała się naprzód, bez przeszkód mijając
dziwaczne, metalowe rusztowania. Właściwego życia miejskiego nie można było dostrzec, gdyż
domy mieszkalne i ulice mieściły się bardzo wysoko. Wreszcie nastąpił kres jazdy. Platforma uniosła
się w górę. Porwały ją równocześnie cztery stalowe szpony i dźwignęły na szczyt olbrzymiej
budowli. Bajdoci znaleźli się u wejścia na plac, na którym zebrał się tłum Patentończyków, aby
powitać pana Kleksa.
Plac wybrukowany był płytkami z matowego szkła. Z takich samych płytek zbudowane były
wielopiętrowe domy, zwężające się ku górze i zakończone obrotowymi wieżami. Do wież
umocowane były wklęsłe tarcze, które pochłaniały promienie słoneczne i wytwarzały ciepło,
niezbędne nie tylko do ogrzewania mieszkań, ale również do ogrzewania powietrza na zewnątrz.
Dzięki mechanizmowi tarcz słonecznych oraz systemowi elektrycznych chłodnic Patentończycy umieli
utrzymywać temperaturę swych miast na jednakowym poziomie o każdej porze roku. Było to ważne
chociażby z tego względu, że Patentończycy posiadali niezmiernie duże nosy, więc przy lada
powiewie dostawali kataru i kichali tak głośno, jakby grali na trąbach.
Plac przecinała szeroka ulica, której liczne odgałęzienia i przecznice widoczne były z daleka.
Ponad placem wisiały roje świdrowców, przyczepionych do balkonów domów jak baloniki.
Mieszkańcy miasta wylegli na balkony, trzymając przy ustach małe kauczukowe głośniki. Zebrani na
placu Patentończycy przystrojeni byli w uroczyste, spiczaste kaptury, zakończone maleńkimi antenami
w kształcie guzika. Jeden z nich, wyróżniający się szczególnie dużym nosem, zbliżył się w drobnych
podskokach do Pana Kleksa, pochylił się nisko i zwyczajem patentońskim pocałował go w ucho.
Była to oznaka wielkiej czci, na którą pan Kleks odpowiedział w podobny sposób, ale musiał przy
tym podskoczyć wysoko w górę, gdyż Patentończyk przewyższał go wzrostem o dobre cztery głowy.
Powitanie z pozostałymi Bajdotami było mniej ceremonialne i ograniczało się do wzajemnego
pociągania za uszy. Pietrkowi ogromnie podobał się ten zwyczaj, gdyż po raz pierwszy w życiu mógł
targać za uszy innych, tak jak to z nim dotychczas robili marynarze, bynajmniej nie po to, aby mu
pokazać szacunek.
Po zakończeniu powitań, podczas których zgromadzony tłum odegrał na nosach Marsza
Wynalazców, Patentończyk przyłoźył do ust siatkę ze szklanego drutu, wielkości kieszonkowego
zegarka, i rozpoczął przemówienie. Siatka ta stanowiła niezwykły wynalazek. Przetwarzała ona
mowę patentońską na każdy inny język, stosownie do nastawienia znajdującej się w środku
wskazówki. W ten sposób przemówienie wygłoszone po patentońsku Bajdoci usłyszeli w języku
bajdockim.
– Dostojny gościu! – powiedział mówca zwracając się do pana Kleksa. – Dzielni podróżnicy!
Na wstępie pragnę nadmienić, że piastuję w Patentonii godność Arcymechanika, która u nas
odpowiada godności Wielkiego Bajarza w waszym kraju. Przed trzema laty, gdy Urząd Patentowy
stwierdził, że dokonałem największej ilości wynalazków, przejąłem władzę z rąk mojego
poprzednika, Patentoniusza XXVIII, i sprawuję rządy pod przybranym imieniem Patentonisza XXIX.
Gdy któryś z moich ziomków prześcignie mnie w ilości wynalazków, jemu przekażę władzę jako
memu następcy. Takie prawo panuje w naszym kraju.
Po tych słowach zebrani na placu Patentończycy zawołali chórem:
– Ella mella Patentoniusz adarella! – co miało oznaczać po patentońsku: „Niech żyje
Patentoniusz XXIX!”
Mówca zaś ciągnął dalej:
– Dumny jestem, że mogę powitać w naszym kraju uczonego tej miary, co pan Ambroży Kleks,
któremu mam do zawdzięczenia pomysły wielu naszych wynalazków. Pomysły te nie mogły być
wprowadzone w życie w ojczyźnie pana Kleksa wskutek braku odpowiednich materiałów i urządzeń
technicznych, ale ich opisy i plany, świadczące o geniuszu tego uczonego, dotarły do nas i pozwoliły
nam zrealizować wiele doniosłych wynalazków ku pożytkowi naszego kraju.
W tym miejscu Arcymechanik skłonił się nisko, jeszcze raz ucałował pana Kleksa w ucho i
mówił dalej:
– Pozwól, dostojny gościu, że wymienię tu wynalazki, które tobie mamy do zawdzięczenia. A
więc na pierwszym miejscu – pompka powiększająca. Dzięki niej mogliśmy powiększyć nasz wzrost
naturalny o jedną trzecią. Wynalazek ten chciałbym tu zademonstrować.
Mówiąc to Patentończyk wyjął z kieszeni peleryny pompkę przypominającą zwykłą oliwiarkę,
przyłożył jej koniec do ucha pana Kleksa i kilkakrotnie nacisnął denko. W tej samej chwili pan Kleks
zaczął rosnąć na oczach wszystkich i po upływie kilku sekund dorównywał już wzrostem
Patentończykom. Było to naprawdę zdumiewające. Bajdoci spoglądali z zazdrością na pana Kleksa,
który stał się niemal wielkoludem. Otoczyli zaraz Arcymechanika i nadstawiali natrętnie uszy,
domagając się na migi tego samego zabiegu. Tylko ślepy sternik stał na uboczu, bo nie bardzo
wiedział o co chodzi.
Arcymechanik zorientował się, że sternik jest ślepy, i zręcznym ruchem ponad głowami
marynarzy włożył mu na nos binokle o pryzmatycznych, opalizujących szkłach. Trudno opisać radość
sternika, który nagle zaczął widzieć i z najwyższym podziwem rozglądał się dokoła. Jeszcze większe
zdumienie go ogarnęło, gdy Patentończyk przyłożył mu do ucha pompkę i dokonał operacji
powiększającej. Szczęście jego nie miało wprost granic.
Natomiast pozostałych Bajdotów Arcymechanik łagodnie, lecz stanowczo odsunął ręką, po czym znowu podniósł siatkę do ust i kontynuował przerwane przemówienie:
– Następnym wynalazkiem opartym na pomyśle pana Kleksa jest kluczyk otwierający wszystkie
zamki, dalej pudełko do przechowywania płomyków świec, samogrające mosty, automaty
przeciwkatarowe i wiele, wiele innych. Nie mogliśmy tylko zmontować wytwórni pigułek na porost
włosów, gdyż nie posiadamy odpowiednich witaminowych barwników. Nasz przemysł chemiczny
nie nadąża, niestety za rozwojem techniki, ta zaś nie posiada już dla nas żadnych tajemnic.
– Pigułki na porost włosów? Ależ proszę bardzo! – zawołał pan Kleks i wyciągnął z kieszeni
srebrne puzderko, z którym nigdy się nie rozstawał. – Proszę bardzo! Mam ich duży zapas.
Mówiąc to, otworzył puzderko i poczęstował pigułkami najbliżej stojących Patentończyków.
Po chwili puzderko było puste. Tym zaś, którzy zdążyli skorzystać z poczęstunku pana Kleksa, od
razu posypały się spod kapturów bujne kędziory. Następnie kapela odegrała na nosach kantatę
skomponowaną na cześć pana Kleksa.
Ale przemówienie Patentończyka nie było jeszcze widocznie skończone, gdyż dał znak, aby
wszyscy się uciszyli, po czym ciągnął dalej:
– W naszym kraju nie znajdziecie rozrywek ani zabaw, jako że cały czas poświęcamy pracy.
Ujrzycie za to wiele ciekawych rzeczy, a niektóre z nich będziecie nawet mogli zabrać ze sobą do
ojczystej Bajdocji. Jesteście naszymi gośćmi, ale gościna wasza nie może trwać dłużej niż jedną
dobę, gdyż nie wolno nam odrywać się od naszych warsztatów. Takie jest prawo tego kraju.
„Nie chcą, aby ich podpatrywać” – pomyślał Pietrek.
Skoro tylko Arcymechanik skończył przemówienie; wszyscy jego podwładni przyłożyli siatki
do ust i zawołali chórem:
– Niech żyje Patentoniusz XXIX! Niech żyje Ambroży Kleks!
Po czym jeszcze raz odegrali na nosach powitalną kantatę.
Gdy ucichły ostatnie tony pieśni, głos zabrał pan Kleks i w krótkich słowach podziękował za
serdeczne przyjęcie. Mówił po bajdocku, ale Patentończycy przyłożyli do uszu kauczukowe głośniki,
które od razu tłumaczyły przemówienie na język patentoński.
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 1
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 2
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 3
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 4
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 5
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 6
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 7
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 8
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 9
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 10
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 11
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 12
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 13
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 14
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 15
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 16
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 17
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 18
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 19
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 20
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 21
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 22
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 23
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 24
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 25
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 26
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 27
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 28
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 29
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 30
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 31
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 32