Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 3

Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 3

25 października 2022 0 przez Anna Adamczyk

Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 3 OSOBLIWOŚCI PANA KLEKSA

Opowiadanie Mateusza wzruszyło mnie ogromnie. Postanowiłem uczynić wszystko, co będzie
w mojej mocy, aby odnaleźć zgubiony guzik i przywrócić Mateuszowi jego prawdziwą postać.
Od tej chwili starannie począłem zbierać wszelkie guziki, jakie udawało mi się znaleźć, a
nadto, będąc poza Akademią pana Kleksa – czy to w tramwaju, czy na ulicy, czy też wreszcie na
terenach sąsiednich bajek – niepostrzeżenie obcinałem scyzorykiem guziki od palt, żakietów i
marynarek napotykanych pań i panów. Miałem z tego powodu mnóstwo przykrości.
Któregoś dnia pewien listonosz wrzucił mnie za karę do basenu z rakami, kiedy indziej znów
jakiś garbus wytarzał mnie w pokrzywach, a pewna starsza pani, której urwałem guzik od płaszcza,
obiła mnie parasolką.

Mimo to jednak moje poszukiwania guzików trwają nadal i śmiało mogę powiedzieć, że w
całej okolicy nie ma takiego gatunku i rodzaju, którego nie posiadałbym w swojej kolekcji.
Ogółem bowiem zgromadziłem siedemdziesiąt osiem tuzinów guzików, z których każdy jest
inny,. Niestety, w żadnym z nich Mateusz nie rozpoznał guzika od swej czapki.
Poprzysiągłem więc sobie, że będę w dalszym ciągu prowadził poszukiwania, gdzie się tylko
da, dopóki nie odnajdę owego czarodziejskiego guzika doktora Paj–Chi–Wo.

Jednej tylko rzeczy nie mogę zrozumieć: dlaczego pan Kleks nie zajął się dotychczas tą sprawą.
Przecież gdyby tylko chciał, mógłby z łatwością odnaleźć zaklęty guzik i uwolnić nieszczęśliwego
księcia. Ach, bo pan Kleks potrafi wszystko! Nie ma takiej rzeczy, której by nie potrafił.
Może zawsze z całą dokładnością określić, co kto o której godzinie myślał, może usiąść na
krześle, które powinno być, ale którego wcale nie ma, może unosić się w powietrzu, jak gdyby był
balonem, może z małych przedmiotów robić duże i odwrotnie, umie z kolorowych szkiełek
przyrządzić rozmaite potrawy, potrafi płomyk świecy zdjąć i przechować go w kieszonce od
kamizelki przez kilka dni.
Krótko mówiąc – potrafi wszystko.

Gdy tak sobie rozmyślałem o tych sprawach podczas lekcji, pan Kleks, który zauważył te moje
myśli, pogroził mi palcem i rzekł:
– Słuchajcie, chłopcy! Niektórym z was wydaje się, że jestem jakimś czarownikiem lub
sztukmistrzem. Takiemu, co tak myśli, powiedzcie, że jest głupi. Lubię robić wynalazki i znam się
trochę na bajkach. To wszystko. Jeśli macie zamiar przypisywać mi jakieś niezwykłe rzeczy, to mnie
to wcale nie obchodzi. Możecie sobie roić, co tylko wam się podoba. Nie wtrącam się do cudzych
spraw. Są tacy, co wierzą, że człowiek może przedzierzgnąć się w ptaka. Prawda, Mateuszu?
– Awda, awda! – zawołał Mateusz z tylnej kieszeni surduta pana Kleksa.
– A moim zdaniem – ciągnął dalej pan Kleks – są to zmyślone historyjki, w które ja wierzyć nie
mam zamiaru.

– No, a bajki, panie profesorze, też są zmyślone? – zapytał niespodziewanie Anastazy.
– Z bajkami bywa rozmaicie – rzekł pan Kleks. – Są tacy, którzy na przykład uważają, że ja też
jestem zmyślony i że moja Akademia jest zmyślona, ale mnie się zdaje, że to nieprawda.
Wszyscy uczniowie bardzo szanują i kochają pana Kleksa, gdyż nigdy się nie gniewa i jest
nadzwyczajnie dobry.

Pewnego dnia, kiedy spotkał mnie w parku, uśmiechnął się i rzekł do mnie:
– Bardzo ci ładnie w tych rudych włosach, mój chłopcze!
A po chwili, patrząc na mnie badawczo, dodał:
– Pomyślałeś sobie teraz, że mam pewno ze sto lat, prawda? A tymczasem jestem o
dwadzieścia lat młodszy od ciebie.
Istotnie, tak sobie właśnie pomyślałem, dlatego też zrobiło mi się przykro, że pan Kleks te
myśli zauważył. Długo jednak zastanawiałem się nad tym, w jaki sposób pan Kleks może być o tyle
lat ode mnie młodszy.

Otóż Mateusz opowiedział mi, że na drugim piętrze, gdzie mieszka z panem Kleksem, stoją na
parapecie okna dwa łóżeczka nie większe niż pudełka od cygar i że na nich właśnie sypiają pan
Kleks i Mateusz. Nie dziwię się, że w takim łóżeczku może zmieścić się szpak, ale pan Kleks?… Nie
mogłem tego pojąć. Być może, że Mateuszowi wszystko tak się tylko wydaje albo że po prostu
zmyśla, w każdym razie opowiedział mi, że co dzień o północy pan Kleks zaczyna się zmniejszać, aż
wreszcie staje się mały jak niemowlę, traci włosy, wąsy i brodę i kładzie się jak gdyby nigdy nic do
maleńkiego łóżeczka w sąsiedztwie Mateusza.

O świcie pan Kleks wstaje, wkłada sobie do ucha pompkę powiększającą i po chwili
doprowadza się do stanu normalnej wielkości. Następnie łyka kilka pigułek na porost włosów i w ten
sposób po upływie dziesięciu minut odzyskuje swoją zwykłą postać.

Powiększająca pompka pana Kleksa w ogóle zasługuje na uwagę. Z wyglądu przypomina
zwykłą oliwiarkę, używaną do oliwienia maszyny do szycia. Gdy pan Kleks przykłada pompkę do
jakiegokolwiek przedmiotu i naciska jej denko, przedmiot ów zaczyna natychmiast rosnąć i
powiększać się. Dzięki temu pan Kleks może w jednej chwili z niemowlęcia przeobrazić się w
dorosłego człowieka, dzięki temu również na obiad dla całej Akademii wystarcza kawałek mięsa
wielkości dłoni, gdyż po upieczeniu pan Kleks powiększa go za pomocą swej pompki do rozmiarów
dużej pieczeni. Szczególna właściwość powiększającej pompki polega jeszcze na tym, że powiększa
ona przedmioty tylko wtedy, gdy tego naprawdę potrzeba, z chwilą gdy potrzeba taka ustaje, ustaje
również niezwłocznie działanie pompki i powiększony przedmiot wraca do swego normalnego stanu.
Dlatego właśnie pan Kleks o północy zaczyna się zmniejszać, z tych samych powodów również wnet
po zjedzeniu pieczeni pana Kleksa jesteśmy wszyscy bardzo głodni, tak jak gdybyśmy wcale nie jedli
obiadu, i musimy dojadać potrawami z kolorowych szkiełek.

Czytaj więcej  Jan Brzechwa - Akademia Pana Kleksa - rozdział 30

Ponieważ desery nie stanowią koniecznej potrzeby, powiększająca pompka nie ma nie żadnego
wpływu i trzeba je zawsze przyrządzać w normalnej ilości. Bardzo nas to wszystko martwi, ale pan
Kleks obiecał, że do powiększania deserów wymyśli jakiś specjalny przyrząd.
Na pierwsze śniadanie pan Kleks zjada zazwyczaj kilka kulek z kolorowego szkła i popija je
zielonym płynem. Jest to płyn, który – według słów Mateusza – przywraca w pamięci pana Kleksa to,
co działo się przedtem, bo podczas snu pan Kleks wszystko, ale to wszystko zapomina. Gdy pewnego
ranka zabrakło zielonego płynu, pan Kleks nie mógł sobie przypomnieć, kim jest ani jak się nazywa,
nie poznał własnej Akademii ani swoich uczniów i nawet Mateusza nazwał Azorkiem, gdyż
zapomniał, że Mateusz nie jest psem, tylko szpakiem.

Chodził wówczas po Akademii jak nieprzytomny i wołał:
– Panie Andersen! Zgubiłem wczorajszy dzień! Jasiu! Małgosiu! Kud–ku–dak! Jestem kurą!
Zaraz zniosę jajko! Zwróćcie mi moje piegi!
Gdyby nie to, że Mateusz przeleciał ponad murem i pożyczył od trzech wesołych krasnoludków
flaszkę zielonego płynu, pan Kleks na pewno byłby stracił rozum i już dzisiaj nie istniałaby jego
słynna Akademia.

Po pierwszym śniadaniu pan Kleks przytwierdza do twarzy swoje piegi i zaczyna się ubierać.
Warto tutaj opisać strój pana Kleksa i jego wygląd.
Pan Kleks jest średniego wzrostu, ale nie wiadomo zupełnie, czy jest gruby, czy chudy,
albowiem cały tonie po prostu w swoim ubraniu. Nosi szerokie spodnie, które chwilami, zwłaszcza
podczas wiatru, przypominają balon; niezwykle obszerny, długi surdut koloru czekoladowego lub
bordo; aksamitną cytrynową kamizelkę, zapinaną na szklane guziki wielkości śliwek; sztywny, bardzo
wysoki kołnierzyk oraz aksamitną kokardkę zamiast krawata. Szczególną osobliwość stroju pana
Kleksa stanowią kieszenie, których ma niezliczoną po prostu ilość. W spodniach jego zdołałem
naliczyć szesnaście kieszeni, w kamizelce zaś dwadzieścia cztery. W surducie natomiast jest tylko
jedna kieszeń, i to w dodatku z tyłu. Przeznaczona jest ona dla Mateusza, który ma prawo przebywać
w niej, kiedy mu się tylko spodoba.

Dlatego też, gdy pan Kleks przychodzi rano do pracy i ma już usiąść w fotelu, z tylnej kieszeni
jego surduta rozlega się nagle głos:
– Aga, ak!
Co znaczy:
– Uwaga, szpak!
Wówczas pan Kleks rozsuwa poły surduta i siada ostrożnie, ażeby nie przygnieść Mateusza.
Zresztą nie zawsze ostrożność ta jest potrzebna, gdyż zdarza się nieraz, że wchodząc rano do
klasy pan Kleks mówi:
– Adasiu, zabierz ten fotel.

Gdy zaś fotel jest zabrany, pan Kleks siada sobie wygodnie w powietrzu, akurat w tym miejscu,
gdzie przypadało siedzenie fotela.
W kieszeniach kamizelki pana Kleksa mieszczą się rozmaite przedmioty, które budzą podziw i
zazdrość wszystkich uczniów Akademii. Jest tam flaszka z zielonym płynem, tabakierka z
zapasowymi piegami, powiększająca pompka, senny kwas, o którym jeszcze opowiem, kolorowe
szkiełka, kilka płomyków świec, pigułki na porost włosów, złote kluczyki oraz rozmaite inne
osobliwości pana Kleksa.

Kieszenie spodni są, moim zdaniem, bez dna. Pan Kleks może schować w nich, co tylko zechce,
i nigdy nie znać, że cokolwiek w nich się znajduje. Mateusz opowiadał mi, że przed pójściem spać
pan Kleks opróżnia wszystkie kieszenie spodni i układa ich zawartość w sąsiednim pokoju, przy
czym nieraz zdarza się tak, że w jednym pokoju miejsca nie wystarcza i trzeba otworzyć dodatkowo
drugi, a niekiedy nawet trzeci pokój.

Głowa pana Kleksa nie przypomina żadnej spośród głów, które się kiedykolwiek w życiu
widziało. Pokryta jest ogromną czupryną, mieniącą się wszystkimi barwami tęczy, i okolona bujną
zwichrzoną brodą, czarną jak smoła.

Nos zajmuje większą część twarzy pana Kleksa, jest bardzo ruchliwy i przekrzywiony w prawo
albo w lewo, w zależności od pory roku. Na nosie tkwią srebrne binokle, bardzo przypominające
mały rower, pod nosem zaś rosną długie sztywne wąsy koloru pomarańczy. Oczy pana Kleksa są jak
dwa świderki i gdyby nie binokle, które je osłaniają, na pewno przekłuwałby nimi na wylot.
Pan Kleks widzi absolutnie wszystko, a kiedy chce zobaczyć to, czego nie widzi, też ma na to
sposób.

Czytaj więcej  Piosenki Maszy

Otóż w jednej z piwnic przechowywane są stale różnokolorowe baloniki z przyczepionymi do
nich małymi koszyczkami. Dopiero przed paru tygodniami dowiedziałem się, do czego służą one panu
Kleksowi.

Było to tak: w chwili gdy wstawaliśmy od obiadu, przybiegł z miasta Filip i opowiedział, że
przy zbiegu ulic Rezedowej i Śmiesznej zepsuł się tramwaj, całkowicie zatarasował drogę i nikt go
nie potrafi naprawić. Pan Kleks kazał przynieść sobie natychmiast jeden balonik, do koszyczka
przytwierdzonego pod nim włożył prawe swoje oko, nastawił odpowiednio blaszany ster i po chwili
balonik poleciał w kierunku miasta.

– Przygotujcie się, chłopcy, do drogi – rzekł do nas pan Kleks. – Za chwilę już będę widział,
co stało się tramwajowi, i pójdziemy go ratować.
W istocie, po pięciu minutach balonik wrócił i spadł prosto pod nogi pana Kleksa. Pan Kleks
wyjął z koszyka oko, włożył je na swoje miejsce i powiedział z uśmiechem:
– Teraz wszystko już widzę: tramwajowi zabrakło smaru w lewym tylnym kole, a ponadto do
przedniej osi dostał się piasek. Niezależnie od tego na dachu przetarły się druty, a motorniczemu
spuchła wątroba. Ruszamy! Anastazy, otwieraj bramę! Żwawo! Maszerujemy!
Czwórkami wyszliśmy na ulicę, a pan Kleks podążał za nami. Po chwili zdjął z nosa binokle,
przytknął do nich powiększającą pompkę i binokle zaczęły rosnąć. Gdy stały się już tak duże jak
rower, pan Kleks wsiadł na nie i pojechał naprzód wskazując nam drogę.
W ten sposób dotarliśmy niebawem do ulicy Śmiesznej. W poprzek ulicy istotnie stał pusty
tramwaj, całkowicie tamując ruch. Kilku tramwajarzy i mechaników, sapiąc i ocierając pot, krzątało
się dookoła zepsutego wozu.

Na widok pana Kleksa wszyscy się rozstąpili. Pan Kleks kazał nam otoczyć tramwaj i wziąć
się za ręce, ażeby nikt nie miał do niego dostępu, po czym zbliżył się do motorniczego, który wił się
w bólach, i dał mu połknąć małe niebieskie szkiełko. Następnie zajął się zepsutym tramwajem. Wyjął
więc ze swych bezdennych kieszeni małą słuchawkę, młoteczek, angielski plasterek, słoiczek z żółtą
maścią i flaszkę z jodyną. Opukał tramwaj ze wszystkich stron i boków, osłuchał go dokładnie, po
czym wysmarował żółtą maścią motor i korbę. Osie pokropił jodyną, a w końcu wdrapał się na dach
tramwaju i pozalepiał angielskim plasterkiem przetarte części drutu.
Wszystkie te zabiegi trwały nie więcej niż dziesięć minut.
– Gotowe – rzekł pan Kleks – można jechać!

Po tych słowach motorniczy, wyleczony przez pana Kleksa, z wesołym uśmiechem wskoczył na
pomost, zakręcił korbą i tramwaj potoczył się lekko po szynach, jak gdyby tylko co wyszedł z fabryki.
Po naprawieniu tramwaju wróciliśmy do domu, śpiewając po drodze marsz Akademii pana Kleksa.
W kilka dni później widziałem jeszcze raz, jak pan Kleks, mówiąc jego słowami, wysłał oko
na oględziny.

Leżeliśmy wówczas wszyscy razem w parku nad stawem i zapisywaliśmy w zeszytach
kumkanie żab. Pan Kleks nauczył nas odróżniać w tym kumkaniu poszczególne sylaby i okazało się,
że można z nich zestawić bardzo ładne wierszyki.

Ja sam na przykład zdołałem zanotować wierszyk następujący:
Księżyc raz odwiedził staw, Bo miał dużo ważnych spraw. Zobaczyły go szczupaki: „Kto to
taki? Kto to taki?” Księżyc na to odrzekł szybko: „Jestem sobie złotą rybką!” Słysząc taką
pogawędkę, Rybak złowił go na wędkę, Dusił całą noc w śmietanie I zjadł rano na śniadanie.
Gdyśmy siedzieli nad stawem, pan Kleks przeglądał się w wodzie i w pewnej chwili tak się
nieszczęśliwie przechylił, że z kamizelki wypadła mu powiększająca pompka. Widzieliśmy wszyscy,
jak zanurzyła się w wodzie, i zanim pan Kleks zdążył ją złapać, poszła na dno.

Nie namyślając się długo, skoczyłem do stawu, a za mną kilku innych chłopców, jednak
wszystkie nasze poszukiwania nie zdały się na nic. Po prostu znikła bez śladu. Wówczas pan Kleks
wyjął prawe oko i wrzucił je do wody, mówiąc:
– Wysyłam oko na oględziny. Dowiemy się zaraz, gdzie leży pompka.
Gdy po chwili oko wypłynęło na powierzchnię i pan Kleks włożył je z powrotem na miejsce,
zawołał:
– Widzę! Leży w jamie zamieszkanej przez raki, cztery metry od brzegu.
Natychmiast dałem nurka pod wodę i rzeczywiście znalazłem pompkę ściśle tam, gdzie mi
wskazał pan Kleks.

Przed tygodniem pan Kleks zgotował nam niespodziankę nie lada. Kazał przynieść sobie z
piwnicy niebieski balonik, włożył prawe oko do koszyczka i rzekł:
– Wysyłam je na księżyc. Muszę dowiedzieć się, kto mieszka na księżycu, bo chcę napisać dla
was bajkę o księżycowych ludziach.

Balonik niebawem uniósł się w górę, ale dotąd jeszcze nie wrócił. Pan Kleks jednak powiada,
że księżyc jest bardzo wysoko i że balonik na pewno wróci przed Bożym Narodzeniem. Tymczasem
pan Kleks patrzy jednym okiem, drugie zaś zalepił sobie angielskim plasterkiem.
Wracając do codziennych zwyczajów pana Kleksa, chciałbym jeszcze wspomnieć tutaj, że
rano, gdy tylko pan Kleks się ubierze, schodzi na dół na lekcje. Właściwie nie można powiedzieć, że
pan Kleks schodzi, gdyż zjeżdża po poręczy, siedząc na niej jak na koniu i przytrzymując sobie
oburącz binokle na nosie. Nie byłoby w tym zresztą nic szczególnego, gdyby nie to, że pan Kleks
równie łatwo wjeżdża po poręczy na górę. W tym celu nabiera pełne usta powietrza, wydyma
policzki i staje się lekki jak piórko. W ten sposób pan Kleks nie tylko wjeżdża po poręczy, ale może
również unosić się swobodnie w górę, gdzie i kiedy zechce, a zwłaszcza wtedy, gdy udaje się na
połów motyli. Motyle stanowią nieodzowną część pożywienia pana Kleksa, a na drugie śniadanie nie
jada nic innego.

Czytaj więcej  Jan Brzechwa - Akademia Pana Kleksa - rozdział 11

– Zapamiętajcie sobie, moi chłopcy – oświadczył nam kiedyś pan Kleks – że smak mieści się
nie tylko w samym pożywieniu, lecz również w jego barwie. Na pożywieniu mi nie zależy, gdyż
dostatecznie nasycam się pigułkami na porost włosów, ale podniebienie mam bardzo wybredne i
lubię różne smaczne rzeczy. Dlatego też jadam tylko to, co jest kolorowe, a więc motyle, kwiaty,
różne kolorowe szkiełka oraz potrawy, które sam sobie pomaluję na jakiś smaczny kolor.
Zauważyłem jednak, że jedząc motyle pan Kleks wypluwa pestki takie same, jakie są w
czereśniach lub wiśniach.

Zgadując moje myśli pan Kleks mi wyjaśnił, że jada tylko specjalny gatunek motyli, które mają
wewnątrz pestki i które można sadzić na grządkach jak fasolę.
Wszyscy uczniowie pana Kleksa myślą, że to bardzo łatwo unosić się w powietrzu tak jak on.
Nadymają się więc z całych sił, wydymąją policzki, naśladując ruchy pana Kleksa, ale mimo to nic
im się nie udaje. Arturowi z wysiłku krew poszła z nosa, a jeden z Antonich o mało nie pękł.
Na równi z mymi kolegami przeprowadzałem te same próby, ale upływał dzień za dniem i
chociaż pan Kleks udzielał nam pewnych wskazówek, wysiłki moje pozostały bez rezultatu.
Aż naraz w niedzielę po południu wciągnąłem w siebie powietrze tak jakoś dziwnie, że
poczułem wewnątrz niezwykłą lekkość, a gdy nadto jeszcze wydąłem policzki, ziemia poczęła mi się
usuwać spod nóg i uniosłem się w górę.

Oszołomiony z wrażenia, leciałem coraz wyżej i wyżej, aż spotkała mnie owa niezapomniana
przygoda, która wprawiła w zdumienie nawet samego pana Kleksa.

Nawigacja<< Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 2Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 4 >>
Ten rozdział jest częścią 3 of 32 Akademia Pana Kleksa Jan Brzechwa