Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 9
2 listopada 2022Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 9 ANATOL I ALOJZY
Przez cały wrzesień lały ulewne deszcze. Na krok nie wychodziliśmy z domu, zabawy w parku
i gry na boisku ustały zupełnie, pan Kleks posmutniał i stał się dziwnie małomówny, jednym słowem
– wyraźnie zaczęło się coś psuć w naszej Akademii.
Któregoś wieczoru pan Kleks oświadczył nam, że życie bez motyli i bez kwiatów bardzo go
nuży i że wskutek tego musi zacząć wcześniej chodzić spać.
Pożegnaliśmy się tedy z panem Kleksem i udaliśmy się do naszej sypialni.
– Nudno mi – rzekł jeden z Aleksandrów.
A ja wam coś powiem – odezwał się nagle Artur – pan Kleks ma jakieś wyraźne zmartwienie.
Czy żaden z was nie zauważył, że stał się trochę mniejszy, niż był dotychczas?
– Istotnie! – zawołał jeden z Antonich. – Pan Kleks maleje.
– A może mu się popsuła jego powiększająca pompka? – zapytał Anastazy.
Nie brałem udziału w rozmowie, gdyż byłem bardzo senny. Położyłem się więc do łóżka i
usnąłem natychmiast.
Śniło mi się, że jestem młotkiem i że pan Kleks rozbija mną po kolei wszystkie moje guziki.
Uderzenia młotka rozlegały się po całej Akademii i wzmogły się do tego stopnia, że wreszcie się
obudziłem, ale uderzenia nie ustały. Począłem więc nasłuchiwać. Nie ulegało wątpliwości, że owo
stukanie dolatywało z parku i że ktoś wali w wejściową bramę.
Zbudziłem natychmiast Anastazego, narzuciliśmy sobie płaszcze i świecąc latarkami,
pobiegliśmy do parku. Za bramą stał fryzjer Filip w towarzystwie dwóch jakichś nieznanych
chłopców. Wszyscy trzej przemoczeni byli do ostatniej nitki i deszcz ociekał z nich strumieniami.
Anastazy otworzył bramę i wpuścił niezwykłych nocnych gości.
Nowi uczniowie pana Kleksa! – zawołał Filip zanosząc się od śmiechu. – Przyszłe
znakomitości słynnej Akademii, cha–cha! Jeden ma na imię Anatol, a drugi Alojzy. Obydwaj na A,
cha–cha! Anatolu, przedstaw się kolegom, bądź dobrze wychowany!
Młodzieniec nazwany Anatolem ukłonił się mówiąc:
– Jestem Anatol Kukuryk. A to jest mój młodszy brat Alojzy. – Z tymi słowy wskazał dłonią na
drugiego chłopca, którego obaj z Filipem trzymali pod ręce.
– Bardzo nam przyjemnie panów poznać – rzekł z galanterią Anastazy. – Niepotrzebnie jednak
stoimy na deszczu. Panowie pozwolą za mną.
Udaliśmy się wszyscy do Akademii, pozostawiliśmy w sieni zmoczone okrycia, po czym
Anastazy wprowadził gości do jadalni i usadowił ich przy stole. Byli widać bardzo zmęczeni, gdyż
Alojzy natychmiast usnął i kiwał się na krześle jak chińska figurynka. i
Filip przestał się śmiać i oznajmił, że miał zamiar przyprowadzić Anatola i Alojzego do
Akademii przed wieczorem, ale zabłądził po drodze i wskutek tego dopiero po północy zdołał
odszukać ulicę Czekoladową.
– Jesteście pewno, panowie, głodni – rzekłem. – Będę musiał obudzić pana Kleksa i
zawiadomić go o przybyciu panów.
– Koniecznie trzeba obudzić pana Kleksa! – zawołał Filip śmiejąc się znowu. – Mam dla niego
świeżutkie piegi, cha–cha! Bardzo chcielibyście zobaczyć pana Kleksa, cha–cha! Nieprawdaż,
Anatolu?
– Będzie to dla mnie wielki zaszczyt – odrzekł grzecznie Anatol.
Wobec tego pobiegłem czym prędzej na górę i zapukałem do sypialni pana Kleksa. Ponieważ
nikt nie odpowiedział, zapukałem powtórnie, potem jeszcze raz. Ale Pan Kleks miał widocznie
bardzo mocny sen albo też w ogóle nie chciał się obudzić. Nacisnąłem klamkę. Drzwi były zamknięte
na klucz. Sądziłem, że może Mateusz usłyszy moje stukanie, na próżno jednak w dalszym ciągu
dobijałem się do drzwi – nikt mi nie odpowiadał.
Postanowiłem więc sam pójść do kuchni i przyrządzić kolację dla chłopców i dla Filipa.
Znalazłem w spiżarni dzbanek z mlekiem, pieczywo, masło, trochę sera, kurę na zimno. Ustawiłem to
wszystko na tacy i sięgnąłem do kredensu po talerze i szklanki. Naraz w jednej ze szklanek
dostrzegłem coś szarego. W przekonaniu, że to mysz nakryłem szklankę dłonią i zbliżyłem do światła.
To, co zobaczyłem, napełniło mnie przerażeniem. W szklance siedział pan Kleks. Maleńki pan Kleks.
Wyraźnie rozpoznałem jego głowę, jego dziwaczny strój, nawet piegi na jego nosie. Siedział na dnie
szklanki i spał.
Wyjąłem go delikatnie dwoma palcami i położyłem na talerzyku. Zetknięcie z chłodną
porcelaną obudziło pana Kleksa. Zerwał się na równe nogi, szybko rozejrzał się dookoła, po czym
wydobył z kieszeni powiększającą pompkę i przyłożył ją do ucha. Niebawem też zaczął się
powiększać, zeskoczył z talerzyka na krzesło, potem na podłogę, a po paru chwilach stał się
normalnym, zwykłym panem Kleksem.
Byłem tym wydarzeniem zupełnie oszołomiony i nie wiedziałem, jak się zachować.
Pan Kleks przyglądał mi się uważnie przez jakiś czas, aż wreszcie rzekł do mnie surowo:
– To wszystko tylko ci się śniło! Rozumiesz? Idiotyczny, głupi sen! Po prostu jakieś brednie!
Zabraniam ci o tym śnie opowiadać komukolwiek. Pan Kleks ci zabrania! I żeby mi się więcej takie
sny nie powtarzały! Pamiętaj!
Przeprosiłem pana Kleksa, bo cóż innego miałem uczynić, po czym oznajmiłem mu o przybyciu
Filipa z dwoma chłopcami.
– Poradźcie sobie beze mnie – rzekł pan Kleks. – Daj im kolację i niech idą spać, a rano z nimi
porozmawiam. Filip może położyć się w moim gabinecie na otomanie. Dobranoc.
Po tych słowach wyszedł trzasnąwszy za sobą drzwiami. Wybiegłem za nim i widziałem, jak
po poręczy wjeżdżał na górę.
„Coś się psuje w Akademii” – pomyślałem. Wróciłem do kuchni, wziąłem tacę z kolacją i
zaniosłem ją do jadalni.
Alojzy spał w dalszym ciągu. Filip i Anatol zabrali się do jedzenia, nie zwracając na niego
uwagi.
– Może obudzić pańskiego brata? – zagadnął Anastazy Anatola. – Pewno jest bardzo głodny.
– O, nie. To zbyteczne! – odrzekł Anatol. – Taki pokrzepiający sen zastąpi mu w zupełności
jedzenie. Alojzy bardzo nie lubi, żeby go budzić.
– Zobaczycie, chłopcy, to będzie chluba waszej Akademii, ten śpiący królewicz! – śmiał się
Filip zjadając kurę.
Po kolacji Anastazy zaprowadził Filipa do gabinetu, ja zaś udałem się do sypialni, aby
przygotować łóżka dla obu chłopców.
Gdy kończyłem przygotowania, w drzwiach ukazali się Anastazy i Anatol. Anatol niósł na
rękach śpiącego Alojzego.
– Bardzo nie lubi, żeby go budzić – wyjaśnił raz jeszcze Anatol. – Dlatego też nie będziemy go
wcale rozbierali: niech sobie śpi w ubraniu.
Położyliśmy go więc ostrożnie na łóżku, rozebraliśmy się szybko i usnęliśmy wreszcie po
dziwnych wydarzeniach tej nocy.
Nazajutrz zbudziłem się bardzo wcześnie. Przybycie nowych uczniów do Akademii stanowiło
sensację niepospolitą. Szturchnąłem Alfreda, który spał w sąsiednim łóżku, i opowiedziałem mu
szeptem o Anatolu i Alojzym. Alfred zbudził śpiącego obok Artura, Artur Aleksandra i po chwili w
sypialni wrzało jak w ulu.
Ranna pobudka Mateusza zastała wszystkich na nogach.
Chłopcy przyglądali się ciekawie. Anatolowi, którego obudziła nasza krzątanina, oraz
Alojzemu wyciągniętemu nieruchomo na łóżku.
Nagle drzwi się otworzyły i wszedł pan Kleks.
– Dzień dobry, chłopcy! – zawołał od progu. – Gdzie są wasi nowi koledzy?
Anatol usiadł na łóżku. i rzekł uprzejmie:
– Jestem, panie profesorze. Nazywam się Anatol Kukuryk, a to mój młodszy brat.
Wskazał przy tym na Alojzego, który przez cały czas nawet nie drgnął.
Pan Kleks przyjrzał się w milczeniu Anatolowi i podszedł do Alojzego.
Długo stał nad nim zagłębiony w swych myślach, wreszcie nachylił się i krzyknął mu prosto w
ucho:
– Nazywasz się Alojzy, prawda?
Alojzy nie drgnął.
– Czy mnie słyszysz, Alojzy? – krzyknął znowu pan Kleks.
Alojzy nie drgnął.
Wówczas pan Kleks podniósł mu powieki i zajrzał w oczy, dłonią potarł mu policzki i czoło,
poklepał po rękach.
Ale i to nie zdołało obudzić Alojzego.
– Popatrzcie, chłopcy – zwrócił się do nas pan Kleks. – Alojzy nie jest żywym człowiekiem,
tylko lalką. Byłem zawsze przeciwny wprowadzaniu lalek do mojej Akademii. Ale teraz już nic nie
poradzę. Alojzy został w nocy podstępnie przemycony. Będę miał z nim mnóstwo kłopotów. Muszę
go nauczyć czuć, myśleć i mówić. Spróbuję, może mi się uda. Adasiu, weź sobie do pomocy Alfreda
i dwóch Antonich i zanieście Alojzego ostrożnie do szpitala chorych sprzętów. Lekcji żadnych
dzisiaj nie będzie, gdyż jestem zajęty. Jeśli nie będzie deszczu, możecie pójść z Mateuszem do parku.
Po tych słowach pan Kleks trochę jak gdyby się przykurczył i wyszedł z pokoju.
Bez chwili zwłoki przy pomocy trzech wyznaczonych kolegów zabrałem się do przenoszenia
Alojzego. Jakżeż wielkie jednak było moje zdziwienie, gdy okazało się, że niczyja pomoc nie jest mi
potrzebna i że sam jeden z łatwością mogę unieść Alojzego. Był lekki jak piórko. Gdy trzymałem go
na rękach, chłopcy otoczyli mnie ze wszystkich stron, pragnąc dokładnie się przyjrzeć. Gdyby nie
zadziwiająca lekkość i martwota, Alojzy niczym właściwie nie różniłby się od żywego człowieka.
Kształt głowy, włosy, wyraz twarzy, układ ust, wilgotna powłoka oczu, zarys czoła, nosa i
podbródka, ręce i paznokcie na palcach, wszystko to było tak naturalne, tak łudząco prawdziwe, że
mało kto od pierwszego wejrzenia rozpoznałby w Alojzym lalkę.
Nawet masa, z której ulepiona była twarz i ręce, miała elastyczność i ciepło, właściwe tylko i
wyłącznie ludzkiemu ciału.
Krótko mówiąc, wykonanie tej wspaniałej, niezwykłej lalki godne było najwyższego podziwu.
Zachwyt nasz nie miał granic, a przy tym pożerała nas ciekawość, czy pan Kleks zdoła
Alojzego ożywić i jak ułożą się nasze stosunki z lalką, która stanie się sztucznym człowiekiem.
Anatol wtrącił się wreszcie do naszej rozmowy i bardzo uprzejmie zaczął wyjaśniać nam
budowę lalki, którą kochał jak brata. Skorzystałem z tego, wyrwałem się kolegom i pobiegłem z
Alojzym do pana Kleksa, który wyczekiwał już niecierpliwie w szpitalu chorych sprzętów.
– Połóż go na tym stole – rzekł do mnie – natychmiast zabierzemy się do roboty.
– A więc mogę tu zostać? – zapytałem nieśmiało.
– Owszem – odparł pan Kleks – potrzebna mi będzie pomoc.
Ponieważ nie jedliśmy jeszcze śniadania, pan Kleks po raz pierwszy poczęstował mnie
pigułkami na porost włosów, po czym polecił mi, abym Alojzego rozebrał.
Okazało się, że tylko głowa i dłonie lalki ulepione były z cielesnej masy, wszystkie zaś
pozostałe jej części pokrywała cienka warstwa miękkiego metalu o mieniącym się różowym połysku.
Pan Kleks wyjął z kieszeni spodni duży słoik z maścią i rzekł:
– Tą maścią będziesz nacierać Alojzego tak długo, aż pod metalową powierzchnią pojawią się
naczynia krwionośne. Musisz uzbroić się w cierpliwość, gdyż nacieranie potrwa bardzo długo.
Zacznij od nóg, a ja zajmę się przez ten czas płucami i sercem.
Praca nasza trwała kilka godzin bez przerwy. Pan Kleks odśrubował blachę, która pokrywała
klatkę piersiową lalki, i niestrudzenie majstrował w jej wnętrzu. Mnie od nacierania wprost
omdlewały ręce, doprowadziłem jednak wreszcie do tego, że pod metalowym naskórkiem Alojzego
pomału zaczęły się ukazywać liczne rozgałęzienia cieniutkich żyłek.
– Nogi mają już dosyć – rzekł po pewnym czasie pan Kleks nie patrząc wcale w moją stronę. –
Zajmij się teraz rękami.
Zabrałem się wobec tego do wcierania maści w ramiona i dłonie Alojzego. Właśnie w tej
chwili gdy pojawiły się już na nich naczynia krwionośne, rozległ się dźwięk dzwonka wzywającego
na obiad.
Pan Kleks, purpurowy z napięcia i wysiłku, rozprostował plecy, przyśrubował z powrotem
blaszaną pokrywę do klatki piersiowej lalki i rzekł do mnie z zadowoleniem:
– Doskonale! Świetnie! Idź teraz na obiad, a ja tymczasem popracuję nad mózgiem tego
kawalera.
Z żalem opuściłem szpital chorych sprzętów i udałem się do jadalni. Pierwszy podbiegł do
mnie Anatol, a za nim pozostali koledzy i zarzucili mnie tysiącami pytań:
– Czy Alojzy już chodzi?
– Czy mówi?
– Co robi pan Kleks?
– Kiedy zejdzie na dół?
– Co Alojzy ma w głowie?
– Czy Alojzy już myśli?
Opowiedziałem im dokładnie o wszystkim, co działo się w szpitalu chorych sprzętów, a potem
szybko zabrałem się do jedzenia, aby co rychlej wrócić do przerwanej pracy.
Gdy byliśmy już przy deserze, drzwi od jadalni otworzyły się nagle.
Dwadzieścia pięć par oczu zwróciło się w ich kierunku.
W drzwiach stał Alojzy podtrzymywany przez pana Kleksa.
Stawiając niezręczne i płochliwe kroki, posuwał się z wolna naprzód, rozglądał się ciekawie
dookoła i przesadnie gestykulował lewą ręką.
– Macie go! – zawołał z tryumfem pan Kleks. – Poznajcie się z waszym kolegą.
– Dzień dobry, Alojzy! – odezwał się pierwszy Anatol, olśniony widokiem lalki.
– Dzień do–bry – odrzekł Alojzy wymawiając z trudem każdą sylabę.
– Powiedz jak się nazywasz! – krzyknął mu w ucho pan Kleks.
– A–loj–zy Ku–ku–ku… – zaciął się Alojzy powtarzając monotonnie i bez przerwy pierwszą
sylabę swego nazwiska.
Pan Kleks otworzył mu usta, wsunął pod język dwa palce i szybko przykręcił jakąś śrubkę.
– No, spróbuj mówić teraz.
Lalka odetchnęła głęboko i powiedziała już nieco płynniej:
– A–loj–zy Ku–ku–ryk. Nazywam się A–loj–zy Ku–ku–ryk.
– Doskonale – klasnął w dłonie pan Kleks – doskonale! Siadaj teraz do stołu, a wy, chłopcy,
dajcie mu coś do zjedzenia.
Alojzy takim samym powolnym, ostrożnym krokiem zbliżył się do stołu, siadł na krześle i rzekł
bezdźwięcznym głosem:
– Daj–cie mi jeść.
Jeden z Antonich podsunął mu talerz z makaronem i podał widelec.
Alojzy ujął niezgrabnie widelec w garść i zabrał się do jedzenia. Znaczna część nabieranego
makaronu wypadała mu z ust, resztę zaś powoli żuł i z trudem połykał.
– Smaczne – powiedział z bladym uśmiechem, gdy już opróżnił talerz.
Z zadziwiającą szybkością nabierał wprawy w jedzeniu, w ruchach i w mowie.
Po godzinie zaczął układać dłuższe zdania, a pod wieczór wdał się z panem Kleksem w
rozmowę o Akademii.
Nazajutrz zaprowadziliśmy go do parku na spacer. Chodził już zupełnie poprawnie i próbował
nawet gonić Anatola, ale zaczepił się o własną nogę i upadł.
Jadł coraz staranniej, nauczył się trzymać w dłoniach nóż i widelec, a na trzeci dzień sam się
umył, uczesał i ubrał.
Po tygodniu nikt nie byłby już w stanie rozpoznać w Alojzym zwyczajnej lalki powołanej do
życia przez pana Kleksa.
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 1
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 2
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 3
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 4
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 5
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 6
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 7
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 8
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 9
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 10
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 11
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 12
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 13
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 14
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 15
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 16
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 17
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 18
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 19
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 20
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 21
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 22
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 23
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 24
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 25
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 26
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 27
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 28
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 29
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 30
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 31
- Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 32