Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 18

Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 18

15 listopada 2022 0 przez Anna Adamczyk

Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 18 WALKA Z SZARAŃCZĄ

Pan Kleks nawet nie zauważył, że odzyskał znowu swój normalny wzrost.
„Zdaje się, że wynalazki tych bezdusznych durniów są złudne i nierzeczywiste” – pomyślał z
niesmakiem.

Gdy jednak włączył ogrzewające guziki płaszcza, poczuł we wszystkich członkach przyjemne
ciepło. Następnie wypróbował aparat do zgadywanie myśli i na maleńkim ekranie zobaczył szereg
bezbarwnych i jednostajnych obrazów. Były to myśli marynarzy, którzy widocznie oddawali się
swoim codziennym marzeniom. Jedynie myśli kapitana raz po raz wracały do Patentonii, krążyły
wokół sternika, zatrzymały się na Pietrku i wybuchały gniewnymi iskrami nad głową Arcymechanika.
Pan Kleks włożył swoje dalekowzroczne okulary, rozpostarł samoczynną mapę – dar
Patentoniusza XXIX i poszybował na północno–zachód. Pozostałe świdrowce leciały za nim na
podobieństwo klucza żurawi.

Niebo było czyste, ale przejmujący chłód wdzierał się do kabin. Na szczęście wszystkie
ogrzewające guziki działały sprawnie, toteż Bajdotom ziębły jedynie uszy i nosy. Pan Kleks podniósł
do góry swą rozłożystą brodę i wtulił w nią twarz jak w ciepły szal. Rozglądał się pilnie dokoła,
podawał przez mikrofon rozkazy i krótkie komunikaty o trasie lotu.

– Lecimy na wysokości osiemnastu tysięcy stóp… Na prawo rozciąga się Archipelag Wysp
Gramatycznych. Stamtąd rozchodzą się na cały świat reguły i prawidła pisowni… Przed nami na
wprost rozpościera się Morze Kormorańskie… Zbliżamy się z szybkością dwustu dwudziestu mil na
godzinę do kraju Metalofagów… Jest obecnie jedenasta czterdzieści pięć czasu środkowo–
obiadowego… Wyłączam się…

Bajdoci posilili się pastylkami odżywczymi, w które świdrowce były obficie zaopatrzone.
Pastylki zawierały trzy smaki mięsne, trzy jarzynowe i dwa owocowe, a nadto składały się
częściowo z wina ananasowego w proszku.
Lot przez dłuższy czas odbywał się pomyślnie. Po bezchmurnym niebie rozpływała się jasność
słonecznego dnia, a w dole, poprzez krystalicznie czyste powietrze, widniała powierzchnia morza,
przypominająca zieloną pomarszczoną ceratę na biurku. Nagle w odbiornikach rozległ się wzburzony
głos pana Kleksa:

– Uwaga, uwaga! Od wschodu zbliża się chmura… Ogromna chmura… Zakrywa cały
widnokrąg… Nie mogę jeszcze powiedzieć nic pewnego, ale zdaje się, że to trąba morska… Zniżamy
lot! Przygotować pompki ratownicze! Nie bać się! Jestem z wami…
Pan Kleks przetarł wąsami okulary, wychylił się z kabiny i zawisł w powietrzu, trzymając się
jedną ręką steru świdrowca. Surdut jego wydął się jak żagiel, a broda, rozwiewana i szarpana przez
wiatr, przypominała miotłę czarownicy.

Czytaj więcej  Jan Brzechwa - Akademia Pana Kleksa - rozdział 24

Każdy inny na miejscu pana Kleksa zarządziłby zmianę kierunku lotu, aby w ten sposób uniknąć
niebezpieczeństwa. Powtarzam: każdy inny. Ale nie pan Kleks. Ten niezwykły człowiek uważał
zboczenie z kursu za niegodne uczonego i leciał prosto na spotkanie chmury. Teraz również Bajdoci
dojrzeli na horyzoncie czarną plamę, do której zbliżali się z każdą sekundą. Ogarnęło ich przerażenie.
Jeden ze świdrowców oderwał się nawet od pozostałych i zawrócił na południowy wschód.
W głośnikach rozległ się spokojny, ale stanowczy głos pana Kleksa:
– Wyrównać szyk! Powtarzam: wyrównać szyk!…
Pan Kleks nigdy nie wpadał w gniew i nie przemawiał podniesionym tonem, a mimo to zmuszał
do posłuchu. Toteż uciekinier po chwili wrócił na swoje miejsce i świdrowce szybowały dalej w
wytyczonym kierunku, równo jak klucz żurawi.
– Kapitanie – zawołał pan Kleks – czy barometr spadł?
– Nie spadł.
– Czy siła wiatru uległa jakiejś zmianie?
– Ani trochę.
– W porządku. Zgadza się. Chmura przed nami nie jest zatem trąbą morską… To szarańcza…

Wygłodniała podzwrotnikowa szarańcza… Musimy się przez nią przebić… Uwaga… daję pełny gaz!
Świdrowce rozwinęły największą możliwą szybkość i po kilkunastu minutach wbiły się klinem
w gęstą masę żarłocznych owadów, które wielkością dorównywały wróblom.

Świdry samolotów dziesiątkowały szarańczę i masakrowały jej zbite szeregi. Kuliste kadłuby
świdrowców uderzały z miażdżącą siłą, ale napływające coraz nowe chmary szkodników zalewały
przestworze jak fale potopu. Trzepotanie milionów szklistych skrzydeł rozbrzmiewało w powietrzu
niczym wiosenna burza, przelewało się nieustającym grzmieniem i ogłuszało Bajdotów.
Pan Kleks, wywieszony na zewnątrz, jedną ręką trzymał się ramy swego świdrowca i
wymierzał mordercze kopniaki najbardziej zacietrzewionym napastnikom, dając całej załodze
przykład nieustraszonego męstwa.

Bajdoci nacierali w pojedynkę, pikowali, wrzeszczeli jak opętani i wprowadzali zamieszanie
wśród szarańczy. Wpadli też na oryginalny pomysł. Zaczęli rozsypywać pełnymi garściami odżywcze
pastylki. Wygłodniałe owady rzucały się na żer, biły się między sobą do upadłego o każdy okruch.
Te, które zdołały połknąć skondensowany pokarm, natychmiast pęczniały i pękały z trzaskiem jak
baloniki.

Po dwóch godzinach zaciekłej walki promienie słońca zaczęły się z wolna przebijać przez
rzednące masy szarańczy. Znów ukazał się czysty błękit nieba i już tylko opóźnione gromadki
owadów tu i ówdzie lśniły jak lotne obłoczki.
– Trzymać się kursu! – zawołał wesoło pan Kleks. Ale nagle stwierdził brak dwóch
świdrowców i równocześnie dało się słyszeć w odbiorniku żałosne wołanie:
– Halo! halo! Porwała nas szarańcza… Nie możemy się wyrwać! Świdry zaplątały się w
skrzydłach owadów… SOS!…SOS!…

Czytaj więcej  Jan Brzechwa - "Zoo"

Pan Kleks przetarł okulary i ujrzał w oddali masy szarańczy opadające z wolna na wyspę, która
wystawała z morza. Dokonał błyskawicznego zwrotu w tył i ruszył jak strzała na pomoc zagrożonym
świdrowcom. Bajdoci karnie podążali za nim.
– Nacierać od dołu! – wołał pan Kleks, a głos jego rozbrzmiewał we wszystkich odbiornikach
równocześnie. – Musimy starać się otoczyć tych nieszczęśników! Ale nie wolno lądować…
Powtarzam: nie wolno lądować!
Dzięki szybkiej akcji ratunkowej panu Kleksowi udało się uwolnić jeden z porwanych
świdrowców. Drugi jednak, chociaż miał przetartą drogę odwrotu, z wolna obniżał lot i dał się nieść
fali szarańczy.

– Nie lądować! – wołał rozpaczliwie pan Kleks. – Ostrzegam przed lądowaniem!
Ale świdrowiec oddalał się coraz bardziej, a w odbiornikach rozlegały się ochrypłe głosy jego
dwuosobowej załogi:
– Widzimy na wyspie wspaniałe miasto… Nadzwyczajne miasto… Postanowiliśmy tutaj
zostać… Mamy już dość atramentowej wyprawy! Halo, halo… Szarańcza poleciała dalej… Zniżamy
się… Witają nas tłumy kolorowych postaci… Lądujemy! Słyszycie nas? Lądujemy…
Pan Kleks wyprostował ster i zawołał donośnie:
– Wyrównać szyk! Trzymać się kursu!

Gdy załogi świdrowców sprawnie wykonały rozkaz, pan Kleks podał komunikat informacyjny:
– Uwaga, uwaga! Zostawiliśmy za sobą Wyspę Metalofagów. Mieszkańcy tej wyspy nie robią
krzywdy ludziom, ale żywią się metalem i pożarliby natychmiast metalowe części naszych
świdrowców. Dlatego też nie wróciła stamtąd żadna dotychczasowa wyprawa… Staciliśmy dwóch
towarzyszy… Poniosła ich ciekawość… Cenię w ludziach ciekawość, gdyż sprzyja ona poznawaniu
życia i świata… Ciekawość jednak musi być rozważna… Rozumiecie teraz, dlaczego nie chciałem
dopuścić do lądowania… Waszym rodakom nie stanie się nic złego, ale nigdy już nie wrócą do
słonecznej Bajdocji… Uwaga, jest godzina siedemnasta dwadzieścia pięć czasu
podwieczorkowego… Wyłączyć guziki ogrzewające… Zbliżamy się do wybrzeży Parzybrocji…

Nawigacja<< Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 17Jan Brzechwa – Akademia Pana Kleksa – rozdział 19 >>
Czytaj więcej  Jan Brzechwa - "Ślimak"
Ten rozdział jest częścią 18 of 32 Akademia Pana Kleksa Jan Brzechwa